Im zimniej i im więcej śniegu tym lepiej. Morsują, bo to ich pasja i dzięki temu czują się dobrze. W niedzielę kolejny raz zanurzyli się w lodowatej wodzie.
Świąteczno-mikołajkowa atmosfera w pełni, lubelskie morsy wskoczyły do wody w mikołajkowych czapkach i przebraniach. Warto wspomnieć, że woda ma zaledwie kilka stopni Celsjusza.
– Morsuje już 13 rok. Dla mnie to pasja i dbanie o zdrowie. Dzisiaj po raz pierwszy jakoś nie chciało mi się przyjść, ale morsowanie to jakiś ekwiwalent tego, by nie dać się chorobie – mówi Marzena, obecna na niedzielnym morsowaniu.
Morsowanie ma wiele korzyści prozdrowotnych. Wspomaga wydzielanie endorfin i oksytocyny, a także korzystnie wpływa na nasz układ odpornościowy i krwionośny. Chcąc zacząć przygodę z morsowaniem powinniśmy się do tego przygotować i jeśli na coś chorujemy, skonsultować to z lekarzem.
– Widząc jak mój mąż morsował, mówiłam, że za nic tam nawet palca nie wsadzę – mówi ze śmiechem druga Marzena. Morsuje już szósty sezon – Odkąd zaczęłam morsować, przestały mnie boleć stawy, kiedyś leczyłam się na nadciśnienie, teraz mam w normie.
Do wody można wchodzić od minuty, do nawet 10 minut. Wszystko zależy od możliwości naszego organizmu. Wcześniej należy jednak pamiętać o odpowiedniej rozgrzewce.
– Morsować zacząłem jakieś 8 lat temu. Zobaczyłem takiego dziarskiego dziadka, starego powstańca, który codziennie rano kąpał się w beczce i tarzał w śniegu – mówi prezes Lubelskiego Klubu Morsów Paweł Drozd.
Jak na razie lubelskie morsy spotykają się co niedzielę w południe pod tamą Zalewu Zemborzyckiego. Łączą przyjemne z pożytecznym. Na niedzielne spotkania przez najbliższe dwie niedzielę zabierają ze sobą chemię i kosmetyki, które zostaną przekazane dla podopiecznych domu dziecka przy ulicy Pogodnej w Lublinie.
W tym czasie czują się jak ryba w wodzie i twierdzą, że zima ich rozpieszcza. Dzięki temu planują zwiększyć liczbę spotkań o nocne morsowanie.