Pod szyldem „Bracia Dębscy” działa dziś 14 rodzinnych gospodarstw o łącznej powierzchni ponad 200 hektarów. Co roku produkują miliony sztuk roślin ozdobnych. Ich krzewy i byliny trafiają do klientów od Norwegii po Koreę Południową.
„Bracia Dębscy” to dzisiaj jedna z najsilniejszych i najstarszych marek branży ogrodniczej w Polsce. Historia rodzinnego biznesu zaczęła się w latach 50-tych ubiegłego stulecia. Stanisław Dębski założył wtedy szkółkę w Zagórzu koło Rawy Mazowieckiej. Potem jeździł po lokalnych targowiskach, sprzedając wyhodowane drzewka ikrzewy owocowe. Roślinną pasję przejął syn Mieczysław, który został kierownikiem państwowego zakładu szkółkarskiego w Pożogu koło Końskowoli. Wtedy był to jeden znajlepszych ośrodków w kraju wywodzący swą tradycję zogrodów księżnej Izabeli Czartoryskiej. Pod koniec 60-tych Mieczysław Dębski postanowił przejść jednak „na swoje”. Kupił 6 hektarów ziemi w pobliskich Młynkach i założył własną działalność, którą odziedziczyli jego synowie. W ten sposób powstała marka „Bracia Dębscy”.
Eksport coraz ważniejszy
Dziś pod tym szyldem działa 14 gospodarstw, znajdujących się w Młynkach i ich najbliższej okolicy (gmina Końskowola) produkując ozdobne krzewy i drzewa, byliny, trawy i zioła.
– W sezonie jest to kilkanaście milionów sztuk roślin. Około 40 procent z nich trafia na eksport. Sprzedajemy do Turcji, Korei Południowej, Emiratów Arabskich, Kazachstanu oraz wielu krajów europejskich, rywalizując z konkurentami z Niemiec i Holandii – mówi Piotr Dębski.
Do niedawna wiodącym odbiorcą roślin była Rosja. Od czasu jej agresji na Ukrainę, sprzedaż na tym rynku ustała, co wymusiło na szkółkarzach dywersyfikację rynków zagranicznych.
– Żeby firma rozwijała się stabilnie, powinna stać na kilku nogach. Musimy dbać o odpowiedni balans – tłumaczy nasz rozmówca.
Mimo ekonomicznych zakrętów i załamania wschodniego rynku, Dębscy wciąż się rozwijają. I to w tempie, które robi wrażenie także na gościach z Europy Zachodniej. Gospodarstwa w Młynkach często odwiedzają Niemcy, Anglicy i Holendrzy. – Czasami widząc, co tutaj mamy, tylko przewracają oczami. Oni wciągu tych ostatnich 30 lat nie rozwijali się tak mocno jak my. Uważam, że po zmianach ustrojowych Polacy mieli ogromny zapał do pracy. Spragnieni sukcesu rzuciliśmy się na otwierający się rynek i to przyniosło efekty – uważa Piotr Dębski.
Przyznać trzeba jednak, że dziś tempo rozwoju szkółkarskich gospodarstw spada. Powodem są rosnące koszty produkcji. Dotyczy to płac pracowników, zakupu maszyn, czy energii elektrycznej.
– Nowy ciągnik kosztował 50 tys. zł, a dzisiaj to jest już ponad 100 tys. zł. W tym samym czasie nasze standardowe rośliny nadal kosztują po 6-7 zł i tych cen podnieść nie możemy, bo konkurencja nie śpi. Liczba szkółek w całej Polsce dochodzi do 1,5 tysiąca. To dziesięć razy więcej, niż było w latach 80-tych – tłumaczy przedsiębiorca.
Nowe pokolenie
Mimo trudnej sytuacji rynkowej, nowe pokolenie w firmie nie zamierza rezygnować zarówno z samej sukcesji, czyli przejmowania gospodarstw, jak i z dalszego rozwoju. Dziś największymi gospodarstwami zarządza 30-letni Tomasz, który po śmierci swojego ojca (najstarszego z braci Dębskich) przejął jego szkółkarski biznes.
– Staram się kontynuować to dzieło. W tym roku gospodarstwo powiększymy o kolejne 2,6 tys. mkw. bloków foliowych. Ciągle modernizujemy i wymieniamy sprzęt. Chcemy otworzyć również nowy sklep firmowy w Niemczech. Obecnie mamy już jeden w Norwegii, a kolejny, na zasadach partnerskich, działa w Birmingham w Wielkiej Brytanii – mówi.
Sukcesja powoli następuje również w gospodarstwach prowadzonych przez Piotra Dębskiego. Częściowo odpowiada za nie jego zięć – Patryk Barbaś oraz córka Agata.
– Będziemy koncentrowali się na produkcji nowych odmian i powiększali asortyment, skupiając się na dbaniu o jak najwyższą jakość naszych produktów. W najbliższym czasie planujemy też zakup nowego ciągnika – zapowiada pan Patryk.
„Bracia Dębscy” w sezonie zatrudniają około 250 pracowników, w dużej części z Ukrainy. W ostatnich latach agencje pracy przysyłają też Indonezyjczyków. To konieczność, bo Polacy coraz rzadziej chcą pracować przy roślinach. Firma coraz chętniej inwestuje w fotowoltaikę. U pana Tomasza panele mają już moc ponad 200 kW. U pana Patryka na razie jest niecałe 50 kW, ale niedługo pojawią się nowe o mocy 60 kW. Jak tłumaczą Dębscy, chodzi o zbilansowanie kosztów produkcji.
Ale prowadzenie gospodarstw to nie tylko kalkulator, komputer i tabele bilansów. Dla naszych rozmówców to wciąż niegasnąca pasja.
– Nasz ojciec kiedyś zaszczepił nam miłość do roślin i każdy z nas do dzisiaj ją czuje. Ta praca jest dla nas przyjemnością, a zadowoleni, powracający klienci i wysoka jakość roślin dają nam największą satysfakcję – podsumowuje Jerzy Dębski.