Najwięcej osób do punktu wymazowego w Dęblinie zgłasza się po południu. W tej pracy trzeba zachować spokój, bo ludzie bywają zdenerwowani i wycofują głowę, jak zbliżam się z wymazówką – powiedział PAP młodszy chorąży, żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej pracujący w punkcie. I dodał, że zdarza się, iż pacjenci wymiotują.
Wczesnym rankiem w kolejce do punktu wymazowego znajdującego się w kontenerze przy 6. Szpitalu Wojskowym w Dęblinie, ustawiają się pierwsi pacjenci, którzy muszą wykonać test w kierunku COVID-19. O godzinie 6.30 pracę rozpoczynają tu żołnierze WOT, którzy do 18.30 pobierają wymazy.
Andrzej, młodszy chorąży, żołnierz WOT (nazwisko, ze względów bezpieczeństwa, do wiadomości PAP), w punkcie wymazowym w Dęblinie pracuje ponad rok. – Pobieramy od 60 do 100 wymazów dziennie. Najbardziej oblegane są godziny popołudniowe i wieczorne. Choć bywa, że i rano potrafi szybko utworzyć się kolejka. Jednak w ostatnich dnia zauważyłem tendencję spadkową i jest nieco mniej ludzi do testowania – powiedział w rozmowie z dziennikarką PAP.
Punkt wymazowy w Dęblinie przyjmuje tylko tych pacjentów, którzy otrzymali skierowanie na test od lekarza.
– Przed wymazem dopełniamy formalności. Ze skierowania wpisujemy na listę zbiorczą dane pacjenta, numer zlecenia i naklejamy kod badania – tłumaczy nasz rozmówca. Po pobraniu wymazu pacjent otrzymuje wydrukowane informacje - jak i gdzie odebrać wyniki. – Proszę spojrzeć, na tym stoliku mam wszystkie niezbędne do wymazu rzeczy, czyli próbówki, jałowe patyczki wymazowe, rękawiczki jednorazowe do zmiany, ścierki i płyn do dezynfekcji – pokazuje młodszy chorąży i podkreśla, że całe wyposażenie punktu zapewnia szpital, a wnętrze kontenera jest regularnie dezynfekowane i ozonowane.
W jego ocenie, w tej pracy liczy się spokój i opanowanie.
– Pacjenci są bardzo różni. Do każdego trzeba mieć indywidualne podejście, czasami trzeba kogoś uspokoić, bo ludzie bywają mocno zdenerwowani, wycofują głowę, oddalają się jak zbliżam się z wymazówką – tłumaczy. W przypadku dzieci większość z nich jest spokojna i grzeczna. – Ale zdarza się też, że małe dzieci są przerażone. Być może wynika to z tego, że rodzice nie tłumaczą im, jak będzie wyglądało badanie, nie przygotowują ich psychicznie. Dziecko widzi człowieka w kombinezonie, całego zasłoniętego, widzi taki patyk i kompletnie nie wie, co się będzie działo. Boi się, że będzie krew i jakiś zabieg – zrelacjonował Andrzej dodając, że "zdarzało się, iż dziecko wyrwało się rodzicowi, krzyczało, uciekało, kopało. Na szczęście to sporadyczne przypadki".
23-letnia Ola do punktu wymazowego przyszła po raz pierwszy. – Dostałam skierowanie od lekarza na test i - szczerze mówiąc - nie bardzo wiem, w jaki sposób ten wymaz będzie pobrany – przyznała z niepewnością w głosie. Nie potrafiła wybrać, czy woli wymaz z gardła, czy z nosa. Widać było, że coraz bardziej się denerwuje. W pewnym momencie oświadczyła, że chyba jednak zrezygnuje. Z pomocą przyszedł żołnierz Andrzej: pewnym głosem zwrócił się do Oli, tłumacząc, na czym polega wymaz i ile trwa. Podziałało to uspokajająco. Kilkanaście sekund później dziewczyna mogła już odetchnąć z ulgą. Dała radę. Wymaz został pobrany. Teraz tylko trzeba będzie poczekać na wynik. – Czuję niesamowitą ulgę, szybko poszło i nie było tak strasznie. Pewnie gdybym wiedziała wcześniej, jak to badanie wygląda, to bym się tak nie stresowała – stwierdziła.
– Pacjenci są różni. Zdarza się, że wybierają wymaz z gardła i potem wymiotują. Albo decydują się na nos i w ostatniej chwili zmieniają zdanie – opowiada Andrzej. Ostatnio to wymaz z nosa jest częściej wybierany. – Pacjenci boją się o te odruchy wymiotne, co jest zrozumiałe. Wielu z nich przychodzi też najedzonych, twierdzą, że lekarze im nie mówią, że minimum dwie godziny przed wymazem nie należy jeść i nie pić. Zaleca się też nie myć zębów przed wymazem – wyjaśnił. Andrzej uważa, że to bardzo odpowiedzialna praca. – Jednym nieodpowiednim ruchem można komuś zrobić krzywdę. Dlatego mamy specjalne wymazówki i tylko tych używamy – zapewnił.
W kolejce do punktu wymazowego stoi Magda z mężem i dwójką dzieci. Jedno dziecko jest w wózku, drugie w nosidełku. – Przyjechaliśmy na test z synkami. Jeden ma cztery miesiące, drugi dwa lata. Jesteśmy z Dęblina i ten punkt mamy najbliżej. Skierowanie dostaliśmy od pediatry. Byliśmy na wizycie i po konsultacji zalecił test, żeby sprawdzić czy jest wszystko w porządku. Dziś testujemy tylko dzieci. Mam nadzieję, że chłopcy dadzą radę – Magda także sprawia wrażenie zdenerwowanej.
Półtora metra za nimi stoi trzyosobowa rodzina, która na test przyjechała z pobliskich Borek. – Jesteśmy szczepieni i chcemy sprawdzić, czy możemy mieć krótszą kwarantannę. To będzie mój drugi test, pierwszy miałam ponad rok temu. Mąż dziś będzie testowany pierwszy raz – powiedziała Katarzyna i dodała, że "pobieranie wymazów nie jest takie straszne, jak ludzie mówią". – A dla mnie to nieprzyjemne. Miałem już dwa testy - i z nosa, i z gardła. Ten z gardła jest gorszy – ocenił 14-letni Tomek, syn Katarzyny.
Po pobraniu wymazu jest już Marzena z Dęblina. Tuż przed wejściem mocno się stresowała i nie wiedziała, na jaki wymaz się zdecyduje. – Dziś wybrałam wymaz z nosa. Wcześniej miałam wymaz z gardła i jednak, w moim przypadku, wymaz z nosa jest znacznie lepszy. Nie miałam tych odruchów wymiotnych, a tego obawiałam się najbardziej. Jestem osobą wrażliwą na dotyk, ale dziś wszystko zniosłam dzielnie, poszło szybko i sprawnie. Jeśli ja to wytrzymałam, to każdy da radę – zapewniła.
Kilkanaście sekund później z punktu wymazowego wyszła Magda z mężem i z synkami. – Dzieci miały wymazy z buzi, nie bały się. Obaj zostali pochwaleni przez żołnierza, że są tacy dzielni. Jestem już spokojna, bo najbardziej obawiałam się ich pisków i krzyku. A tu szybko i po kłopocie – powiedziała Magda.
Na Lubelszczyźnie działają 62 punkty pobrań wymazów na obecność koronawirusa. Żołnierze WOT pracują w 12 takich miejscach m.in. w Dęblinie, Rykach, Puławach czy w Lublinie oraz pomagają w szpitalu tymczasowym w Lublinie. – To, jaka jest obsada w punkcie wymazowym, zależy od tego, jakie zapotrzebowanie zgłosi do nas szpital. Zazwyczaj jest to dwóch żołnierzy, którzy się zmieniają, ale jeśli jest dużo pracy, to jeden żołnierz pobiera wymazy, a drugi, w tym samym czasie, uzupełnia dokumentację – powiedziała oficer prasowy 2 Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej porucznik Marta Gaborek.
Terytorialsi przed przystąpieniem do pracy są przeszkoleni przez sanepid. – Przechodzą jedno- lub dwudniowe szkolenie, w zależności od rodzaju testów. Takie szkolenie jest bardzo przydatne, żeby przeprowadzane wymazy były rzetelne i prawidłowo pobierane – dodała Gaborek.
Podkreśliła, że to, ilu pacjentów zostanie przyjętych na wymaz, zależy od wielu czynników. – Wpływ na to ma między innymi charakter punktu pobrań. Bardziej przewidywalna ilość pacjentów jest w przypadku punktu pobrań planowych – taki punkt jest w szpitalu przy ul. Jaczewskiego w Lublinie, gdzie zgłaszają się pacjenci, którzy mają trafić na zabieg do szpitala – powiedziała. – Inaczej jest tu, w Dęblinie, gdzie przychodzą pacjenci ze skierowaniem od lekarza, który zleca test. Liczba pacjentów zależna jest od stanu epidemiologicznego. Jeżeli jest wielu chorych, to rośnie liczba skierowań i pacjentów w kolejce jest coraz więcej – dodała porucznik Gaborek zapewniając, że "żołnierze pracują w określonych godzinach, ale przyjmują wszystkich czekających".
W ciągu ostatnich dwóch tygodni w województwie lubelskim uruchomiono 16 nowych punktów wymazowych. W regionie funkcjonuje też 14 karetek wymazowych. W przyszłym tygodniu planowane jest uruchomienie pierwszego w regionie całodobowego punktu wymazowego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie.