Wsiadasz do busa jadącego do Żółkiewki, a lądujesz w… Bychawie. Niemożliwe? U nas wszystko jest możliwe!
Tym razem było inaczej
- W Lublinie załatwiałem wiele spraw, byłem zmęczony, w busie usnąłem - relacjonuje nasz Czytelnik. - Dojeżdżając do Krzczonowa zadzwoniłem do żony. Co było potem - nie pamiętam. Ocknąłem się, gdy kierowca busa zapytał mnie: "Dojeżdżamy do Bychawy, to gdzie pan wysiada?”. Byłem zdumiony. Żyję prawie 50 lat, przejechałem Polskę wzdłuż i wszerz, ale z czymś takim zetknąłem się po raz pierwszy. Wysiadłem, choć powinienem chyba wezwać policję, ale nie przyszło mi to do głowy.
Naszego Czytelnika zawiózł do domu własnym samochodem znajomy z Bychawy. Za 25 zł.
- Podróż ta kosztowała mnie więc w sumie 32 zł. Za te pieniądze mógłbym dojechać z Żółkiewki do Warszawy - konkluduje pan Zbigniew.
Zygmunt Ziętek, właściciel firmy, której busy obsługują linię Lublin-Żółkiewka, w pierwszej rozmowie trzykrotnie powtarza, że "nie ma takiej możliwości”, aby podobne zdarzenie miało miejsce. Chyba że pasażer usnął albo był pijany i leżał z tyłu busa.
Ale w drugiej rozmowie…
- Tak było - przyznaje Zygmunt Ziętek. - Dowiedziałem się o tym od pana, kierowca zapomniał mnie poinformować. To nowy kierowca, pracuje dopiero trzy miesiące. Ten pasażer wyskoczył mu w Bychawie zza siedzenia. Kierowca wystraszył się, myślał, że to może napad. Ale pasażer poszedł bez słowa. Szkoda, że on albo kierowca nie zadzwonił do mnie, odwiózłbym go osobiście do Żółkiewki.
Jak doszło do tego dziwnego zdarzenia?
- Zepsuł się jeden z busów, więc, aby pasażerowie nie pozostali na lodzie, kierowcy zamienili się trasami. Ten, który powinien jeździć do Żółkiewki, jeździł do Bychawy, i odwrotnie. Na pierwotne trasy mogli powrócić dopiero wieczorem. Pasażerowie przesiedli się w Krzczonowie, ten pasażer został. Praktycznie to jego wina, że tak się stało. Nie miałem pojęcia o tym przesiadaniu - wyjaśnia Ziętek.
Pomyślny finał
- Serdecznie pasażera przeprosiłem, zwróciłem mu poniesione koszty, dałem też mały dowód wdzięczności. Stało się, co się stało. Myślę, że takiego incydentu więcej nie będzie - mówi Ziętek.
- Pan Ziętek zachował się bardzo au courant, jestem szczerze zdumiony - mówi uradowany Dmitroca. Przyznaje, że, owszem - wypił drinka, ale trzy godziny przed tym, jak w Lublinie wsiadł do busa.
- Kierowca nie mógł czuć ode mnie alkoholu - zapewnia.
Czytelnik powiedział nam, że jest tym bardziej zdumiony sposobem załatwienia tej sprawy przez pana Ziętka, bo - na dobrą sprawę - nie mógłby udowodnić, że tym busem w ogóle jechał. Nie miał bowiem biletu. Kierowca mu go nie dał, on zaś go nie żądał. Zresztą - jego zdaniem - regułą jest, że kierowcy busów kursujących na trasie Lublin-Żółkiewka inkasują pieniądze bez wydawania biletów za przejazd.
- Tak jest. Ale to dlatego, że pasażerowie te bilety wyrzucają w busach, są one potem zaśmiecone, trzeba je sprzątać, wyciągać papiery z zakamarków pojazdu - wyjaśnia jednym tchem powody niewydawania biletów Zygmunt Ziętek. - Ale kierowca dokumentuje przyjmowanie pieniędzy od pasażerów, drukując paragony "krótkiej sprzedaży” - dodaje.