Najbliższy mecz Motoru ze Stomilem kibice będa musieli obejrzeć na telebimie. Mało brakowało, a cały plan z jego ustawieniem spaliłby jednak na panewce. – Przy podpisywaniu umowy Start zażądał 5 tys. zł kaucji na spłatę potencjalnych uszkodzeń.
Dokument miał mieć tylko charakter formalny, gdyż informowałem prezesa, że w razie czego pokryjemy wszystkie koszty. Ale jakakolwiek współpraca okazała się niemożliwa – opisuje Paweł Rutkowski.
Co na to prezes Motoru? – Nie mogłem oświadczyć, że pokryję ewentualne straty, bo jesteśmy spółką z udziałem miasta i nie możemy szastać pieniędzmi – odpowiada Robert Kozłowski. Ale Rutkowski ma też żal do prezesa Motoru za to, że ten w ogóle nie interesował się sprawą.
– W sumie miałem z nim kontakt raz, i to tylko dlatego, że uznałem za stosowne przyjść i powiedzieć jak wygląda sytuacja. Nikt nie dzwonił i nie pytał się o to, ani czy potrzebna jest pomoc.
Całkowity brak zainteresowania, nawet nieformalnego, a przecież to co robiłem miało na celu poprawę wizerunku marki Motor, którą prezes powinien reprezentować – oburza się Rutkowski.
Kozłowski odpiera zarzuty. – Pan Rutkowski powiedział na początku, że bierze na siebie wszystkie działania. Klub nie jest organizatorem akcji z telebimem tylko kibice, więc oficjalnie nie mogliśmy się w nią włączyć.
Ale nie jest tak, że nic nie robiliśmy. Wyraziłem zgodę na przekazanie sygnału telewizyjnego. Prowadziłem wiele rozmów, choćby z wydziałem bezpieczeństwa miasta oraz z prezesem Startu prosząc o obniżenie kaucji do symbolicznej kwoty 500 zł lub 1 tys. zł. Szkoda, że pan Rutkowski nie docenia tego – komentuje prezes Motoru.