Chciałam zwrócić uwagę na pewien zwyczaj, który już na dobre zakorzenił się w Polsce. Chodzi o lampiony szczęścia, wypuszczane do nieba podczas różnych imprez rodzinnych. Najbardziej popularne na weselach - pisze Internautka panna M.
Leci (niosąc do nieba marzenia) za sprawą ciepłego powietrza, do momentu, kiedy rozpałka się wypali.
Teraz - Drogi Panie Młody, Droga Panno Młoda - zagadnienie pierwsze: czy wiecie, że wasze życzenia spadają na okoliczne podwórka, trawniki, łąki i pola? Śmiecą te wasze marzenia niemiłosiernie i bardzo nie fajnie jest, kiedy następnego dnia o poranku ktoś wygląda za okno, a tam jedno marzenie zaplątane w płot, drugie w bramę, trzecie leży pod żywopłotem, trzy kolejne powiewają poszarpane na gałęziach najwyższych drzew, a kilka następnych leży na polu.
Ale już mniejsza o to. Śmiecie zawsze można posprzątać. Ważniejsze chyba jest to, co może się stać, kiedy ktoś nie przeczyta instrukcji albo gdy wiatr jest nieodpowiedni.
Piszę to, ponieważ jakieś 400 metrów od mojego domu jest dom weselny. W minioną niedzielę puszczano tam lampiony tak umiejętnie, że z siedmiu sztuk wypadła paląca się podpałka. Chyba nie trzeba tłumaczyć, jak szybko zajmują się ogniem suche liście, suche gałązki i reszta podłoża, niezmiernie podczas okolicznej suszy łatwopalnego.
Więc, drodzy zwolennicy chińskiej tradycji: nie życzę Wam, aby wasze pragnienie spełniania marzeń zamieniło się w odszkodowania, procesy i oskarżenia za spowodowanie podpalenia.
A skoro imprezę trzeba uświetnić jakimś zagranicznym, nowoczesnym zwyczajem, to porzućcie oklepane lampiony. To już przeżytek. Wypuszczajcie motyle, gołębie... albo najlepiej wypuśćcie w niebo rój pszczół! Pożytek z niego będzie niemały.