Na tydzień przed referendum organizatorzy imprez gorączkowo szukają unijnych symboli. Flagi, znaczki, balony, ulotki – to dla nich towar pierwszej potrzeby. Problem w tym, że zdobędą go nieliczni.
Kłopot z zaopatrzeniem w gadżety mają przede wszystkim organizatorzy imprez popierających nasze wejście do UE. Jak grzyby po deszczu posypały się festyny i imprezy unijne. Ale jak przybrać scenę, gdy w sklepach trudno dostać jakiekolwiek symbole unii. Organizatorzy próbują więc zdobyć je w Biurze Integracji Europejskiej Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. Jego dyrektor Maciej Zięba twierdzi, że biuro jest oblężone przez organizatorów przedreferendalnych imprez.
– Pomagamy głównie tym, którzy przysłali do nas zaproszenia – mówi dyr. Zięba. – W ten weekend otrzymują od nas wsparcie Łuków, Kraśnik, Łęczna, Puławy, Lublin, Jabłoń, Piaski, a po niedzieli m.in. Urzędów, Zamość, Bogdanka, Kock, Parczew i Łuków. Trudno jednak obdzielić wszystkich, kiedy mamy 213 gmin. Małym miejscowościom, które nas wcześniej powiadomiły, dajemy obok broszur np. po 15 balonów, większym nawet 50 lub 500. Na wszystkie materiały promocyjne moje biuro wydało łącznie 15,5 tys. zł – mówi M. Zięba.
Biuro kupuje gadżety tanio: breloczki po 0,60–0,89 zł, długopisy z oznaczeniami UE po 0,50–1,20 zł, proporczyki po 50 gr i flagi po 5 zł. Wielkie flagi na maszt biuro ma jedynie cztery po 40 zł. Ale są one tylko wypożyczane do gmin odwiedzanych przez ważnych gości np. z unii. Baloniki są kupowane przez urząd po 86 gr.
W handlu detalicznym jest o wiele drożej. Unijne gadżety można kupić w sklepach Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Szkół „Cezas” w Lublinie, Zamościu i Białej Podlaskiej. W bialskim sklepie ceny szokują. Za zwykłą flagę UE sprowadzoną z Warszawy trzeba zapłacić 42 zł, gdy polska kosztuje tylko 15 zł! Na atłasową flagę unijną wykonaną w naszym regionie trzeba wyłożyć 122 zł. Mała chorągiewka na patyku kosztuje 1,80 zł, a daszek na czoło dziecka z kolorami i unijnymi gwiazdkami – 1,45.
– Niekiedy przedstawiciele szkół kupują po kilka gadżetów do dekoracji szkoły lub na gazetkę klasową. Nie przychodzą natomiast indywidualni euroentuzjaści – mówi pracująca tam Teresa Bołtowicz.