Rozmowa z Arkadiuszem Najemskim, piłkarzem Motoru Lublin
- Po kilku miesiącach przerwy znowu zagrał pan w pierwszej drużynie Motoru. Czy kłopoty zdrowotne to już przeszłość?
– Mam nadzieję, że tak. Obecnie wszystko jest w porządku. Wyleczyłem się. Na treningach fizjoterapeuci zwracają jeszcze uwagę, żebym nie wykonywał wszystkich ćwiczeń, dlatego niektóre odpuszczam, ale naprawdę czuję się dobrze i cieszę się, że mogłem już pomóc drużynie na boisku.
- Co się stało, że uraz, który miał wykluczyć pana z gry na kilka tygodni trwał tak długo?
– Pierwsza diagnoza mówiła tylko o naciągnięciu ścięgna. Miałem pauzować tak naprawdę zaledwie dwa tygodnie. Kiedy wróciłem do zajęć i wszystko się odnowiło okazało się diagnoza mogła nie być prawidłowa. Wyszło na to, że ścięgno było tak naprawdę naderwane, a może nawet zerwane. Dlatego sprawa mojego powrotu ciągnęła się zamiast tygodni miesiące. Takie jednak jest życie piłkarza. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się coś wydarzyć i trudno być na to przygotowanym. Liczę jednak, że te kłopoty mam już za sobą i że będę mógł już regularnie pojawiać się na boisku.
- Miło było pewnie znowu powalczyć o punkty. Jak można ocenić ten poniedziałkowy występ w Elblągu?
– Jak na tak długą przerwę uważam, że to były w miarę niezłe zawody w moim wykonaniu. Zdaje sobie jednak sprawę, że stać mnie na więcej. Wierzę, że to tylko kwestia czasu aż zacznę pokazywać pełnię moich możliwości. Klub mi zaufał ściągając mnie do Lublina i teraz chcę za to odpłacić.
- Właśnie, nie było wątpliwości, żeby przenieść się klasę rozgrywkową niżej?
– W Motorze znałem dyrektora sportowego Michała Żewłakowa, a także trenerów: Marka Saganowskiego, Ariela Jakubowskiego i Kacpra Marca. Wszyscy wiedzieli, na co mnie stać i stwierdzili, że jestem w stanie dać coś tej drużynie. Ich obecność na pewno spowodowała, że było mi łatwiej podjąć taką decyzję. Wiadomo, że każdy chce grać, w jak najwyższej lidze, ale wiem, że Motor też chce się rozwijać i plany są ambitne. Na razie może punktujemy trochę słabiej, ale wszyscy wiedzą, jaki mamy cel.
- Ostatnio było sporo zastrzeżeń do gry defensywnej Motoru. Co patrząc z boku, a nie z boiska nie funkcjonowało tak, jak powinno?
– Uważam, że nie pracowaliśmy w obronie jako zespół. To jednak normalne, kiedy pojawia się tak dużo nowych twarzy. Zawsze potrzeba czasu, żeby się dotrzeć. Tak jest w każdej pracy, trzeba wejść w ten rytm i poznać kolegów. Moim zdaniem naprawdę każdy z nas ma spore umiejętności indywidualne. Teraz trzeba jednak zacząć funkcjonować jak jeden organizm. Wiadomo, że momentami brakowało też koncentracji, bo przytrafiło się trochę błędów indywidualnych. Jeden z trenerów powiedział mi jednak kiedyś, że piłka nożna to gra błędów, a kto popełnia ich mniej, ten wygrywa. Musimy się teraz skupić na tym, żeby popełniać ich mniej.
- Tak się składa, że do Motoru trafił pan właśnie z GKS Bełchatów, z którym zagracie w najbliższą sobotę…
– Na pewno fajnie będzie spotkać przyjaciół, z którymi spędziłem pół roku. W meczach z byłym klubem, jak zawsze trzeba grać jednak na sto procent, nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej. Parę osób, z którymi grałem w drużynie z Bełchatowa jeszcze zostało. I mam nadzieję, że wszystko się już w klubie ustabilizowało. Na pewno nie będzie łatwo o punkty, bo żaden zespół nie odpuszcza. A GKS dodatkowo jest na fali.
- Zanim udało się zagrać w II lidze były jednak także występy w czwartoligowych rezerwach Motoru. Jak to jest w wieku 25 lat być najstarszym zawodnikiem w drużynie?
– Pierwszy raz przydarzyła mi się taka sytuacja. Szczerze mówiąc jakoś specjalnie jednak o tym nie myślałem. Po prostu wykonywałem swój zawodów, a do tego chciałem pomóc w osiągnięciu dobrych wyników. Cieszę się, że to się udało. Występy w drugim zespole były jednak zaplanowane. Nie chcieliśmy popełnić błędu, żebym za szybko wskoczył do składu na mecz w wyższej lidze, wiadomo, że wymagania jednak są większe. Tutaj miałem okazję zagrać z większym spokojem te dwa spotkania i lepiej się przygotować na powrót do pierwszej drużyny.