Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.
Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)
W blokowisku na lubelskich Czubach, za drzwiami takimi samymi jak setki na tym osiedlu, turkocze maszyna do szycia. Pani W., podobnie jak dziesiątki innych kobiet o zmęczonych, zaczerwienionych oczach, dorabia sobie w domu. Uczciwie, szyciem. Bo mrówcza zapobiegliwość tysięcy żon i matek pozwala jakoś tam przeżyć i utrzymać rodzinę.
Tylko 10 groszy zarabia lubelski PCK na każdym kilogramie ubrań, które – jako dar dla biednych – wrzucamy do specjalnych kontenerów. Firma, która opróżnia pojemniki, z sortowania ciuchów i ich sprzedaży wyciąga nawet kilka razy więcej.
Monumentalna brama wjazdowa prowadzi do gospodarstwa, które plasuje się na pierwszym miejscu w Polsce, drugim w Europie, trzecim w świecie.
Szara mysza właśnie otworzyła drzwi. Wygląda jak chudy wieszak na barchany. Puszysta Iwona olśniewa przy niej płomień. Nic dziwnego, że mężczyźni lecą do niej jak ćmy w ogień.
Młodzi piją, a starzy czekają na śmierć – mówi stara kobieta marznąca na przystanku autobusowym. – Pijaństwo, choroby, beznadzieja, choć tylko dwa kroki do Lublina. Inny świat. Tubylcy składają się po 10 groszy, kupują „mózgojeba” i kończą życie na ławce pod lipką.
Na pierwszym miejscu stawiamy wartość życia – mówi Andrzej Grejner, instruktor Krav Magi. – Nie wydłubujemy oczu, ale jest to jedna z form obrony. Skuteczna. I jeśli trzeba, stosowana.
Dostać się do Ameryki może każdy, choć droga nie jest łatwa. Mówi się nawet, że Ameryka leży na końcu świata i osiągnąć ją to tak, jak przebyć survivalowy tor przeszkód. A przecież aby tam pojechać, wcale nie trzeba ubiegać się o wizę
Rankiem przed szklanymi drzwiami największego w okolicy ciuchlandu gromadzi się niewielki tłumek. Unoszą się obłoczki pary z ust i słychać nerwowe przytupywanie. Do świdnickiego „Galanta” zjeżdżają klienci ze Świdnika, Lublina i okolic.
W lubelskim barze Racławickim, jedynym barze mlecznym, jaki ostał się w mieście, ruch zaczyna się koło południa. To pora emerytów i rencistów, a dzisiejszy RDM (Robotnicza Dzielnica Mieszkaniowa) to dzielnica ludzi starych. Ci, którzy dostali talony z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, też wolą przyjść teraz. Zjeść, część zabrać do domu – bo będzie na kolację, a także posiedzieć w ciepłym kącie i rozgrzać skostniałe na mrozie nogi. Ludzie kiedyś niedojedzony obiad zostawiali, odnosili do okienka. Teraz pakują w woreczki, w pojemniczki. Takie przyszły czasy – ubolewa pani Kazimiera Ostrowska, właścicielka baru.