W lubelskim barze Racławickim, jedynym barze mlecznym, jaki ostał się w mieście, ruch zaczyna się koło południa. To pora emerytów i rencistów, a dzisiejszy RDM (Robotnicza Dzielnica Mieszkaniowa) to dzielnica ludzi starych. Ci, którzy dostali talony z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, też wolą przyjść teraz. Zjeść, część zabrać do domu – bo będzie na kolację, a także posiedzieć w ciepłym kącie i rozgrzać skostniałe na mrozie nogi.
Ludzie kiedyś niedojedzony obiad zostawiali, odnosili do okienka. Teraz pakują w woreczki, w pojemniczki. Takie przyszły czasy – ubolewa pani Kazimiera Ostrowska, właścicielka baru.
d
Pani Krystyna przyszła dziś pierwszy raz po dłuższej nieobecności.
– Córuchno, tak było ślisko, że bałam się wyjść z domu – mówi staruszka do właścicielki. – Wiesz, mam 80 lat, jak bym się przewróciła, to już koniec. Powiedz dziewczętom, że zjem na miejscu połowę. Resztę wezmę do garnuszka – mówi i sadowi się w kąciku. Za chwilę wchodzi druga starsza pani i wkrótce obydwie pogadują nad pomidorową.
– Niech pani patrzy: na obiad wydałam dzisiaj 5 złotych, a w aptece zostawiłam pięćdziesiąt...– od stolika dobiega szmer rozważań egzystencjalnych wieku starczego.
W rogu jest miejsce pana Bolesława. Pan Bolesław wkroczył właśnie niczym król życia, czerstwy, z gęstą brodą, jowialny, wsparty na lasce.
– Trzeba powiedzieć, że
ta pani reprezentuje dobre obiady!
– woła od progu wskazując panią Ostrowską. – Szefowa nieraz otarania, ale nie wolno narzekać. Komuś się nie podoba?.. – woła zaczepnie i rozgląda się po barze. Rozmowy cichną, dwie staruszki pochylają się niżej nad talerzem, starszy pan – może niedosłyszy – nie zwraca na to uwagi. Zresztą, on pokrzyczy, pokrzyczy – i tyle. Znają go tu, niegroźny jest.
Pan Bolesław sadowi się w swoim rogu. Jak zje, to na pewno utnie sobie drzemkę, bo taki ma zwyczaj i w dodatku dachu nad głową nie ma. Więc jak go szefowa nie wyrzuci za jakąś awanturę, ma parę godzin ciepła i spokoju.
– Kiedyś to był bar studencki – mówi Kazimiera Ostrowska. – Dziś studenci chodzą do pubów, a zresztą mają barki i stołówki u siebie. A dziewczyny nie lubią zupy mlecznej – jedzą surówki, bo to nie tuczy. Wie pani, mamy tu dwie szkoły średnie. Ci ze Staszica przychodzą często. Są bardzo grzeczni. Ci z prywatnej nie zaglądają w ogóle. To lokal nie dla nich. Zachodzą tu często konsumenci, którzy po prostu lubią mleko.
Przed kartą dań właśnie zatrzymało się dwóch młodych chłopaków. Michał i Kazik są z gimnazjum przy ul. Długosza.
– Wpadamy tu, bo blisko, tanio, smacznie i można się najeść – mówią lakonicznie. – Choć gdyby dawali dwa razy tyle, też by się zjadło! – śmieją się. – Jest czysto, spokojnie. Nie jest źle. W mieście to już nie ma gdzie pójść. Nie na naszą kieszeń i nie na nasze potrzeby – dodają.
Starszy pan, do tej pory niemal ostentacyjnie odwrócony od sali, połowę obiadu przekłada do pojemniczków. Pieczołowicie wszystko zawija w ściereczkę i zabiera do domu.
– To bardzo kulturalny pan, był pracownikiem uczelni
– wyjaśnia szefowa, która niemal o wszystkich wie wszystko. – Ten pan niewiele mówi. Kobiety są bardziej otwarte. Przychodzą i mówią: córciu, ludziom samotnym jest tak trudno... Mężczyźni się nie zwierzają, choć jeden pan przychodzi na pół zupy i narzeka na niedobrą synową. Przychodzi też inny – w worku pokutnym – każe na siebie mówić „brat Józef”. Po obiedzie woła do mnie: „Chwała ci, siostro Marianno!” – ja mam inaczej na imię. Mówi: „Chwała ci, siostro Marianno, za dobry obiad! I że tanio”. Prawda: to od czterech lat nie zmieniałam cen – dodaje Kazimiera Ostrowska.
Drzwi otwierają się z łoskotem. Do środka wchodzi dziwna para. On – czerwony na twarzy, krępy, rozczochrany, z pewnością po wypiciu kilku głębszych, ona młoda, mocno umalowana, wyższa od niego, z silnym wschodnim akcentem.
– Stasiu, ja nie chcę, bo tu za drogo – histeryzuje ona.
– Kupię ci co chcesz, kochanie – bełkocze on.
– Ja pojadę do ambasady, tam mi dadzą – szarpie się ona.
– Nigdzie nie pojedziesz, ja cię kocham! – zaczyna płakać on. – Co chcesz, wszystko ci kupię. Chcesz, to mielonego ci kupię... – ryczy łzami jak groch.
– Ja nie muszę jeść – ona opiera się jednak coraz słabiej.
Zdesperowany Stasio kopie drzwi i na moment wypada na zewnątrz. Za chwilę wraca.
– Buraczki chcesz?
– Tak – mięknie ona.
– Chodź, kochana, siadaj – smarcze się Stasio i ciągnie młodą do stolika. –Jedz. Ty nie znasz miłości, miłość trzeba okazać, żeby poznać. O, ja ci okazuję – nic dla mnie nie zostawiaj. Ja nie muszę – mężnie odsuwa od siebie perspektywę zjedzenia kawałka mielonego. – Tylko nie odchodź ode mnie! –łka jak dziecko. – Masz jeść, odpocząć. Ja nie chcę, żebyś gdzieś jeździła... –zanosi się głośno i łka nad buraczkami.
– Kiedyś był podopiecznym MOPR i dostawał talony, ale sprzedał je –może na wódkę? – i przestał przychodzić – wyjaśnia po cichu szefowa. –Dałam mu dziś jeden obiad „na krechę”.
Czyż można było odmówić wobec ogromu takiego uczucia?
– śmieje się. – Musiał swojej wybrance czymś zaimponować...
Wszyscy uśmiechają się nad swoimi talerzami. Pan Bolesław w kącie rozkleił jedno oko, ale ta romantyczna scena specjalnie go nie zainteresowała i znów zapadł w drzemkę.
– A gdzie oni wszyscy mają pójść? – rzuca lakonicznie szefowa. – Tu zje każdy: biedniejszy uczeń i emeryt, student i bezdomny, nauczyciel akademicki i samotna matka. Dziś już nie ma barów mlecznych. Do drogich lokali oni nawet nie wchodzą. I nie stać ich, i krępują się. Ja nic nie mówię, jak siedzą i się grzeją, jeśli zachowują się przyzwoicie i nie robią awantur.
Przed kasą kolejni młodzi ludzie czytają jadłospis.
– O, popatrz, można zjeść zupę mleczną!
– mówi dziewczyna. – To ja poproszę. Nie wiedziałam, że jeszcze taki rarytas się trafi, wszędzie tylko frytki i hamburgery.
Płaci 2 złote i zadowolona siada przy stoliku.
Ceny z mlecznego (w zł)
Bułeczka – 0,30
Kubek mleka – 0,60
Zupa mleczna – 2
Każda inna zupa – 2
Kopytka z masłem – 2,80
Pierogi – 3,30–3,80ł
Mielony z ziemniakami i surówką – 6,20
Schabowy z ziemniakami i surówką (najdroższe danie) – 8,20