Po żmudnych psychologicznych dociekaniach i doświadczeniach na grupie kobiet wysunięto hipotezę, że tulenie i kołysanie dziecka lewą ręką aktywizuje w mózgu matki te obszary, dzięki którym lepiej rozumie ona emocje swojego dziecka. Wywiedziono też, że łatwiej mamusia wtedy odgaduje, kiedy dziecko jest głodne, kiedy się boi lub odczuwa ból.
No, doprawdy to nowatorskie, odkrywcze i godne uwagi!
Gdyby przeciętną matkę Polkę spytać, dlaczego trzyma dziecko na lewej ręce, jej odpowiedź byłaby prosta, banalna i porażająca logiką. Otóż głównie dlatego, że w prawej niesie siaty na zakupy, miesza nią kaszkę w rondelku albo prowadzi drugie dziecko. Nie przyszłoby jej nawet do głowy (do mózgu) to, że – według uczonych – niańczy potomstwo lewą ręką dlatego, że steruje nią – tą ręką – prawa część mózgu, odpowiedzialna za przetwarzanie emocji! I dlatego jej dziecko będzie bardziej wrażliwe, będzie miało z mamusią lepszy kontakt, a nić porozumienia między nimi będzie niezwykle trwała.
To porażające odkrycie wprowadziło w niejaki popłoch kobiety leworęczne – tak zwane mańkutki (?), które wprawiono w stan dezorientacji i niepewności o więź macierzyńską.
Wprawiłoby też w zdumienie te wszystkie sąsiadki, które obserwują, jak ta wydra z naprzeciwka w lewej ręce trzyma dzieciaka, bo w prawą wygodniej i pewniej chwyta się flaszkę z piwem lub czymś mocniejszym. I tu chyba najbardziej potwierdzają się wyniki badań. Jest największa szansa, że dzieciątko tej „wydry” pójdzie w jej ślady, czyli, że emocje z jej półkuli mózgu zostaną dokładnie przekazane. Tylko patrzeć, jak wczoraj trzymany na lewej ręce potomek wkrótce zacznie pić, a dla poparcia tezy o przekazywanej więzi grzmotnie czasem mamusię, by pokazać kto tu rządzi.
Ale to już nie było przedmiotem badań naukowych. Może to zbyt oczywiste?