Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.
Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)
• Wrócił pan z planu najnowszego filmu Juliusza Machulskiego, „Vinci”. Jakie wrażenia? – Przeżyłem niebywałą przygodę. Był to mój debiut przed kamerą. • W jaki sposób Machulski dowiedział się, że w Lublinie jest aktor Jacek Król, któremu warto dać rolę? – Zapytałem go o to pod koniec zdjęć. Powiedział, że z prasy. Czytał pochlebne dla mnie recenzje po przedstawieniach „Dziadów” i „Biesów”, z którymi występowaliśmy w Warszawie i na krajowych festiwalach. Decyzję podjął zaś po naszej rozmowie. • Jak prowadzić rozmowę z reżyserem, żeby dostać angaż? Nie była to bynajmniej rozmowa biznesowa. Machulski jest fantastycznie otwartym facetem. Potrafi pytać o to, co go interesuje, i słuchać. Rozmawialiśmy o ewentualnej mojej roli, o tym co robię w teatrze, moich prywatnych zainteresowaniach. A także o Lublinie, w którym spędził dzieciństwo. Jego rodzice byli wówczas aktorami w Teatrze Osterwy. • Wśród lubelskich fanów i przyjaciół rodziny Machulskich przetrwała opowiastka, której prawdziwość potwierdził mi zresztą Juliusz, że w każdą niedzielę, z ojcem – uwielbianym powszechnie panem Jankiem – maszerował do Wyzwolenia... Proszę teraz opowiedzieć o filmie, swojej roli. – Umowa zobowiązuje mnie do daleko idącej powściągliwości przy opowiadaniu treści scenariusza. Najogólniej więc: Akcja toczy się wokół kradzieży z krakowskiego Muzeum Czartoryskich słynnej „Damy z łasiczką” Leonardo da Vinci. Stąd tytuł filmu – „Vinci”. Ja gram zwerbowanego do pomocy (noszę więc ksywę Werbus) byłego górnika, specjalistę od materiałów wybuchowych. Na skutek wypadku doznał on urazu mózgu, czego wynikiem jest choroba o nazwie prosapazjognozja. Istotnie, jest taka jednostka medyczna. Cierpiący na tę dolegliwość ma kłopoty z zapamiętaniem twarzy. Ten mój feler jest, oczywiście, na rękę organizującym „skok” po najcenniejszy polski obraz... To tyle. • Miał pan jakieś wcześniejsze doświadczenia z materiałami wybuchowymi? – Nie. Musiałem uczyć się wysadzania dopiero na planie. Ale za to zaproponowałem, na co przystał reżyser, by mój bohater mówił po śląsku. Rodzina Królów, co prawda, pochodzi z niedalekich Lublinowi kresów, ale za chlebem trafiła do Bytomia. Tam się urodziłem, od rówieśników nauczyłem gwary, ale ostatni szlif przed filmem przeprowadziła bratowa, autentyczna Ślązaczka. • Jak sobie debiutant radził na planie? – Przez pierwsze dni uczyłem się pracy z kamerą. Teoretycznie wiedziałem, że od ogniskowej akurat używanego obiektywu zależy, jaką częścią ciała powinno się grać. Jeśli jest szeroki plan, jakikolwiek pomysł aktora na psychologię malującą się na twarzy nie ma sensu, bo i tak kamera tego nie wyłapie. Trzeba więc zagrać ciałem, wykonać ruch. A znowu przy dużym zbliżeniu należy być oszczędnym, wręcz precyzyjnym, bo wszystkie przedobrzenia i tak trafią do kosza ze ścinkami. Machulski daje dużą swobodę aktorowi, ale wie, czego chce, i wie też, jak to osiągnąć. • Gdzie były kręcone zdjęcia? Co z tego, co się zdarzyło przed kamerą, szczególnie utkwiło panu w pamięci? – Film kręcony był trzydzieści parę dni, ja miałem dziesięć dni zdjęciowych. Już na początku, na własnej skórze, przekonałem się o prawdziwości powiedzenia, że praca w filmie polega głównie ... na czekaniu. Gdy w plenerze, to: na słońce, albo na chmurę, na ciszę. W studio psikusy płata technika. Ja, zgodnie z dyspozycją, pierwszego dnia stawiłem się o godzinie 17, a przed kamerą stanąłem o 1.30 w nocy. Nie nudziłem się, bo akurat kręcono, będące powodem opóźnienia, sceny pościgów samochodowych przy udziale kaskaderów. Większość zdjęć kręciliśmy w Krakowie, tu bowiem toczy się akcja filmu. • Kogo zobaczymy w filmie? – Z wyjątkiem – tradycyjnie obsadzanego Jana Machulskiego – reszta aktorów, zgodnie z koncepcją reżysera, jest mniej, albo i wcale nie znana kinowej publiczności. W roli wyrafinowanego złodzieja dzieł sztuki wystąpił Robert Więckiewicz, który w ubiegłym roku zabłysnął w komedii „Ciało”. Partnerują mu Borys Szyc i Kamila Baar. Przez protekcję wymienię też dwójkę moich dzieci ... • Z tego co wiem, to nie ma pan jeszcze ojcowskich doświadczeń. Czyżby prawda w tym względzie była inna? – Mam na myśli moje filmowe dzieci. Rodzeństwo Joasia i Piotruś mieli tylko na chwilę zaistnieć na ekranie. Ale gdy pojawili się wśród nas, podbili całą ekipę, okazali się utalentowani aktorsko, w efekcie Machulski dopisał dla nich kilka scen. • Największe pana przeżycie z planu? – Dosiadam wielkiego, dwupiętrowego autobusu i tyłem jadę wąziutką staromiejską ulicą św. Jana. Gdybym zatrzymał się o paręnaście centymetrów dalej byłaby ruina z samochodu, a i ucierpiałby kościół zamykający ulicę. • Czy „Vinci” będzie sukcesem Machulskiego na miarę „Sekmisji” i „Vabanków”. Czy rola Werbusa sprawi, że do Jacka Króla ustawiać się będą teraz reżyserzy w kolejce? – Jestem optymistą jeśli chodzi o przyjęcie przez widzów tego filmu. Jeśli scenariusz bawi już w momencie czytania, a bawił nas, dobrze to rokuje. Jest przy tym inteligentny, rozwoju i finału intrygi nie da się przewidzieć. A jeśli chodzi o Werbusa. Czuję się jak po porodzie, w tej jego części, gdy cały akt już się odbył, a dziecka jeszcze nie widziałem. Poczekajmy na premierę, do połowy września. • Przed tygodniem w lubelskim Teatrze Osterwy zaczęły się próby „Hamleta”, z Jackiem Królem w roli głównej. Marzył pan o niej? – Każdemu aktorowi marzy się zagranie tej postaci. Jest to fenomenalnie napisany dramat, z tyloma możliwościami opowiedzenia o swojej wizji świata, społeczeństwa, polityki, miłości, wreszcie – kondycji człowieka. Zresztą mit Hamleta, funkcjonujący i literaturze i w teatrze, dowodzi, że jest to arcydzieło, z którym warto i należy się zmierzyć. • W historii teatru były już tysiące Hamletów. Czy da się jeszcze coś nowego powiedzieć o rozterkach duńskiego księcia? – Pierwszą próbę przeżyłem niczym pierwszą randkę. I zaręczam: da się! Oczywiście, nie będzie to opowieść o średniowiecznej Danii, lecz o naszej, polskiej współczesności. Mimo, że bliższy nam jest oszklony biurowiec aniżeli zamek, pozostają te same tęsknoty, ambicje, uczucia. Spójrzmy na historię naszych ostatnich lat. Czy nie ma ona wymiaru szekspirowskiego? Na początku fascynacja i ogromny narodowy entuzjazm, dziś powszechne pragnienie młodzieży opuszczenia kraju przeżartego korupcją, nie zapewniającego godnego życia. Czyż nie przywodzi to na myśl słynnego: być albo nie być ... • Od przyszłego tygodnia zaczynają się teatralne wakacje. Legendy krążą na temat pana sukcesów wędkarskich... – Wędki zarzucę najpierw w Bugu koło Drohiczyna, gdzie znajduje się dom zbudowany jeszcze przez dziadka. Na większe okazy liczę podczas wędkowania na jeziorze Buszno w Lubiewicach koło Gorzowa Wielkopolskiego. Cudownie położone wśród lasów, dobrze zarybione, bo do niedawna był tam poligon wojskowy.
Krzysztof Logan Tomaszewski, syn słynnego sprawozdawcy sportowego, Bohdana Tomaszewskiego, napisał książkę autobiograficzną pt. „Odpoczynek Casanovy”.
Socjalizm wszędzie nęci tak samo: Damy ci coś za darmo. A ludzie wszędzie lubią dostawać prezenty, więc wierzą w lewe obietnice, tak jak dziewczyna na sianie wierzy chłopakowi, że on jej nie opuści aż do śmierci...
Z Andrzejem Lepperem niezwykle trudno się spotkać. Ciągle zajęty. Kiedy w końcu docieramy do głównej siedziby Samoobrony, czekają na nas ochroniarze i bramka do wykrywania metali. Na schodach można spotkać przestraszonych pracowników biura. – Szef nie znosi, kiedy się pali papierosy. Jak przyuważy, to krzyczy. Dlatego jego kierowca ostrzega nas, że pan Marszałek już jedzie... – zwierza się młody chłopak w czarnym garniturze typu „wczoraj miałem studniówkę”.W centrali jak w ulu. Ktoś wchodzi, wychodzi, dzwoni, pędzi. Nic dziwnego. Jeżeli wierzyć sondażom, ludzie Leppera mogą wkrótce rządzić Polską. W końcu trafiamy do głównego pokoju. Krzyż, olbrzymie transparenty i hasła partyjne. Andrzej Lepper, w służbowym krawacie, z ogromną filiżanką kawy jest gotowy do rozmowy.