Krzysztof Logan Tomaszewski, syn słynnego sprawozdawcy sportowego, Bohdana Tomaszewskiego, napisał książkę autobiograficzną pt. „Odpoczynek Casanovy”.
d • Skąd taki tytuł i o czym jest książka?
– Kiedy miałem siedem lat, pojechałem z mamą pierwszy raz do Kazimierza po jabłka. I bardzo mi się Kazimierz spodobał. Te jakieś sady, jacyś ludzie, malarze... I wtedy miałem takie pragnienie, żeby zostać filmowcem. Lubiłem kino, tak jak mój ojciec sport. Chodziłem na filmy radzieckie, włoskie, francuskie, które działały, rozpalały moją wyobraźnię. Po maturze trzykrotnie zdawałem do szkoły filmowej, ale nie zostałem przyjęty. Pomyślałem więc sobie, że chyba reżyserem nie będę.
Potem zacząłem pisać. Pierwsze opowiadanie napisałem w 1972 roku, w następnych latach – kolejne. Aż uzbierało się 21 tych opowiadań, które postanowiłem wydać drukiem. Tomik opatrzyłem tytułem: „Odpoczynek Casanovy”.
„Dlaczego Casanovy?” – dziwił się mój ojciec. „Bo ty byłeś Casanova i ja oraz mój młodszy brat, Tomek, odziedziczyliśmy po tobie tę inklinację”.
Mężczyzna zawsze ogląda się za pięknem. To niekoniecznie musi być kobieta. To może być również piękny samochód, jakaś jego znana marka. To może być fragment urokliwego pejzażu czy nawet wspaniała marynarka, która wisi gdzieś na wystawie butiku i przyciąga wzrok. Krótko mówiąc – ja jestem estetą i zawarte w mojej książce erotyki są pochwałą piękna, subtelności, wdzięku... To są moje, bardzo osobiste, intymne przeżycia. To książka o moich romansach, doznaniach i moich wątpliwościach, o poszukiwaniu szczęścia. Bo każdy chce być – do cholery, kurka wodna! – szczęśliwy.
A przede wszystkim – to książka o kobietach, które zaważyły na moim życiu. One są już matronami, a były 18- czy 20-letnimi dziewczynami. To były studentki Uniwersytetu Warszawskiego, Akademii Sztuk Pięknych, stewardesy... Dziewczyny, które gdzieś żyją, rozsiane po świecie. Jak Filomena w Australii, czy Ewa, wielka moja miłość, która gdzieś się rozpłynęła.
Nie ma w tych opowiadaniach ani krztyny fikcji literackiej. To jest bardzo autobiograficzna książka. To wszystko jest moje. Ale na tle tych opowiadań wyróżniłbym zatytułowane „Maszyna mercedes”, będące opowieścią o p. Teofilu Ludwickim, którego poznałem na perskim jarmarku w Kazimierzu i od którego kupiłem starą maszynę do pisania. Pan Teofil to człowiek, który ma „gadane”, wspaniale opowiada. Jak Wańkowicz czy mój ojciec Bohdan Tomaszewski. Ma niesłychany talent do snucia opowieści, mówi nawet wierszem.
• Pan napisał książkę o swoim ojcu?
– Tak. Nosi tytuł „Zawodowiec Bohdan Tomaszewski”, której kolejne, trzecie wydanie, wzbogacone zdjęciami, ukazało się właśnie na rynku księgarskim. Póki ojciec żyje (a skończył już 82 lata) nikt inny, jak właśnie ja, ma dostęp do jego archiwów – zdjęć, notatek.
• Słynie pan również z tego, że pisze piosenki. Hitem ostatniego 25-lecia został okrzyknięty pański przebój „Już nie ma dzikich plaż”...
– Piosenki piszę najchętniej jesienią. To jest moja pora, mój czas na pejzażowe piosenki. Ale powiem panu, że wszystkie najlepsze już napisałem. Później już się człowiek tylko powtarza.
• Lubi pan przyjeżdżać do Kazimierza?
– Przyjeżdżam tutaj od dziecka. Byłem w sumie może 300 razy. Po prostu oddycham Kazimierzem. To miasto to mój azyl. A najbardziej lubię Kazimierz w poniedziałek. W taki deszczowy poniedziałek, kiedy Rynek przemierza jakiś pijaczyna albo malarz. Albo ksiądz, który spieszy, żeby pociągnąć za dzwon na Anioł Pański. Albo piesek, który podlewa murek, czy jaskółki ginące w łukach starych bram. Albo jakiś Białorusin gra smętne melodie dla garstki gapiów, żeby zarobić na „kieliszek chleba”.
I żeby pana zaskoczyć, powiem rzecz straszną: Unia Europejska powinna przyjść do nas na kolanach! Chociażby dlatego, że mamy Kazimierz. Chociażby dlatego, że mamy żytni chleb. I chociażby dlatego, że mamy utalentowanych artystów, tworzących na prowincji. A ta nasza prowincja jest piękna!