Emeryci i renciści Zakładów "Łmeat-Łuków” twierdzą, że zostali oszukani podczas sprzedaży zakładów byłemu senatorowi Henrykowi Stokłosie.
Oburzeni łukowianie żądają zbadania prywatyzacji zakładów mięsnych w Łukowie. Chcą by sprawą zajęło się Centralne Biuro Antykorupcyjne i zbadało transakcję z 2003 r., na której najwięcej zyskał Henryk Stokłosa.
- Ministerstwo Skarbu Państwa sprzedało nas za bezcen. W tym roku nie ma ani grosza dywidendy. Mamy olbrzymie poczucie krzywdy, ale będziemy walczyć do końca - zapowiada pan Stanisław, emeryt.
- Dotarliśmy do dokumentów, według których zakład miał majątek trwały warty nawet 500 mln zł, do tego były tam duże zapasy towaru. Dlaczego firmę sprzedano panu Stokłosie zaledwie za 21 mln zł? Nikt nie zadbał o interesy prawie 3,5 tys. pracowników i emerytów oraz ponad 1,5 tys. rolników kontraktujących żywiec - narzeka pan Zygmunt.
- Żeby choć po dziesięć złotych nam dali za akcje. Chętnie byśmy je sprzedali. Brakuje pieniędzy, kiedy na rękę bierzemy 1200 zł miesięcznie. A tu tylko mamy papiery bez pokrycia. W dodatku nie było dywidendy - macha ręką rozżalony pan Andrzej.
Ryszard Smolarek, prezes zarządu ZM "Łmeat-Łuków”, nie zgadza się z zarzutami emerytów i rencistów. - Przed dwoma laty było doniesienie do ABW i prokuratury.
Umorzono śledztwo w sprawie prywatyzacji. Nasz konkurent prywatyzacyjny ma poważne kłopoty z płynnością finansową. Gdyby mu sprzedano łukowską przetwórnię, byłoby już tu bankructwo. Umowa prywatyzacyjna zobowiązała Henryka Stokłosę do zainwestowania w rozwój firmy 11,8 mln zł. Tymczasem w ciągu trzech lat zainwestowaliśmy 16 mln zł. Firma jest w bardzo dobrej kondycji. Ma zyski - zaznacza Smolarek. Dodaje, iż w obecnym roku zysk, zamiast na dywidendy, przeznaczono na inwestycje, m.in. na rozbudowę centrum dystrybucji wyrobów.
- To jest wina związków zawodowych, że nie wynegocjowały podczas prywatyzacji, aby zagwarantowano pracownikom wykup akcji po określonej cenie - uważa Smolarek.