Zawrzało w Międzyrzecu Podlaskim. Mieszkańcy twierdzą, że odwołany w niedzielnym referendum wójt oraz jego podwładny wynosili z urzędu gminne dokumenty. Interweniowała policja
O zdarzeniu szybko dowiedzieli się mieszkańcy gminy. – Gdyby mieli czyste sumienia, opuściliby urząd z podniesioną głową – uważa pan Adam, mieszkaniec gminy, który woli pozostać anonimowy. Ale chętnie komentuje: Pod osłoną nocy sprząta ten, kto ma coś do ukrycia.
Tak też pomyślało zapewne kilkadziesiąt innych osób, które zgromadziły się przed Urzędem Gminy. – Pewnie nie byli przygotowani, że taki będzie wynik referendum. Nie zdążyli oczyścić swojego terenu – przypuszcza Barbara Mikołajuk z Międzyrzeca.
Podkomisarz Wojciech Lesiuk z Komendy Miejskiej Policji w Białej Podlaskiej potwierdza, że międzyrzeccy policjanci otrzymali tego wieczoru trzy zgłoszenia o wynoszeniu dokumentów. – W przypadku jednego z nich prowadzimy czynności sprawdzające – mówi Lesiuk.
Prywatne rzeczy
Jak całe zajście komentuje Mirosław Kapłan? – Od poniedziałku jestem na zwolnieniu lekarskim. W urzędzie gminy pojawiłem się po południu, bo byłem umówiony z prawnikiem. Miałem trochę czasu, dlatego postanowiłem posprzątać swoje prywatne rzeczy – mówi odwołany wójt.
Mimo pikiety mieszkańców, po kilku godzinach Kapłan opuścił budynek urzędu. – Czuję się zastraszany, w gruncie rzeczy nie zdążyłem nawet zabrać większości swoich rzeczy – dodaje.
Trudności z opuszczeniem parkingu miał za to kierownik Mikołaczuk. – Przez całą noc mieszkańcy pełnili dyżury społeczne. Nie pozwolili, aby odjechał z dokumentami – opowiada radny Charczuk.
Kierownik spędził noc w urzędzie. W środę rano zwrócił dokumenty. – Razem ze skarbnikiem gminy spisaliśmy na tę okoliczność protokół – informuje Andrzej Pietruk, przewodniczący rady gminy. Potwierdza, że były to dokumenty urzędowe.
Oszustwa podczas referendum?
W ostatnią niedzielę mieszkańcy gminy Międzyrzec Podlaski zdecydowali w referendum, że Mirosław Kapłan straci stołek wójta. Tymczasem odwołany wójt twierdzi, że podczas głosowania złamano ciszę referendalną.
– Obliczyłem, że 350 osób zostało dowiezionych do lokali wyborczych. Z oświadczeń ludzi wynika, że dochodziło do kupowania głosów. Mam na to dowody – podkreśla Kapłan. W ciągu 7 dni od referendum może wnieść do sądu tzw. protest wyborczy. Następnie sąd ma 14 dni na jego rozpatrzenie.