ze sobą na śmierć i życie. Klienci zacierają ręce i przesiadają się do najtańszych w Polsce bryk nie tylko z autobusów, ale i własnych aut.
– Sytuacja z miesiąca na miesiąc zaostrza się. W tej batalii nie obowiązują żadne reguły. Cel jest jeden: wyeliminowanie z rynku konkurencji – skarżą się zbulwersowani bialscy taksówkarze, wolący nie ujawniać swoich danych. Rzeczywistość jest nieciekawa. Usługi na granicy opłacalności lub w przypadku niektórych firm poniżej kosztów dobijają również miejską komunikację autobusową.
– Liczba pasażerów MZK systematycznie spada. Składa się na to wiele niekorzystnych czynników, w tym również ten, że po ulicach jeździ dużo tanich taksówek – potwierdza Anna Daniluk, rzecznik Urzędu Miasta. W efekcie więcej osób traci, bo korzystają nieliczni. Rentowność korporacji jest minimalna lub zerowa.
– O jakich zyskach mówimy, skoro teraz przejazdy są tańsze niż dwa lata temu. Chodzi jedynie o to, aby się utrzymać. Na szczęście mamy grono zaufanych pasażerów, którzy są nam wierni. To nas jeszcze trzyma – mówi Mieczysław Bandzarewicz, szef jednej z siedmiu korporacji. Według niego to, że taksówek jest dużo – twierdzi nawet, że około 500 – to nie największy problem.
Najgorsze, że taksówkarze nie chcą się między sobą dogadać. Wspólne ustalenie wyższych limitów cenowych, poniżej których nie należy schodzić, polepszyłoby sytuację. A tak nawet mieszkańcy Międzyrzeca Podlaskiego wolą zamawiać kursy stąd, jeżeli chcą odwiedzić siedzibę powiatu, gdyż za przejazd w obie strony zapłacą 35 a nie 60 złotych.
Inwencja korporacji w zakresie pozyskiwania pasażerów objawia się szumnymi kampaniami medialnymi. Już od paru miesięcy obserwujemy to zanęcanie zniżkami, konkursami – jedna z firm daje nawet jako nagrodę samochód – wspomagane banalnymi hasłami. Po tym wszystkim ludzie są bardziej zdezorientowani niż poinformowani. Czują jednak, że za tym kryje się niezdrowa konkurencja. Środowisko taksówkarskie cierpi z powodu braku woli porozumienia się. – To bardzo niefortunny układ. Wspólnie moglibyśmy wiele zdziałać. Na przykład wystąpić do magistratu z petycją o wyznaczenie nowych postojów, bo wszystkie obecne są pozapychane, lub pertraktować z policją w sprawie złagodzenia zakazów zatrzymywania, które utrudniają nam pracę – mówi M. Bandzarewicz.
Inny doświadczony taryfiarz stwierdza wprost: – Ustalenie wspólnej polityki utrudnia nam jedna z korporacji. Jej właściciel nie chce rozmawiać. Walka staje się coraz bardziej bezwzględna.
– Dochodzi nawet do kuriozalnych zdarzeń. Przychodzą ludzie z pretensjami, że ich oszukaliśmy, bo za kurs z dworca PKP do placu Wolności zapłacili 18 złotych. A to nieuczciwi „koledzy” podszywają się pod naszą korporację, stosując podobne nazewnictwo. – protestuje Józef Rozwadowski, szef MPT.