Niewypałem okazuje się alarmowy numer 112. Opóźnia on niesienie pomocy rannym.
Chodzi o historię opisaną w ostatnim numerze tygodnika "Słowo Podlasia”. W niedzielę na ulicy Terebelskiej, w kałuży krwi leżał mężczyzna. Leżał tak pół godziny, bo pomagające mu kobiety usiłowały przez kilkadziesiąt minut wezwać pogotowie.
Wzywająca pogotowie osoba, która wybierała numer 112 była zdziwiona, że odbierający telefon dyspozytor nie miał pojęcia, gdzie jest przystanek autobusowy na bialskiej ul. Terebelskiej. Tymczasem całe zajście rozgrywało się 200 metrów od szpitalnej izby przyjęć.
- Kiedy wysiadłam z busa, którym przyjechałem z Terespola, zobaczyłam, że z twarzą przy asfalcie leży mężczyzna. Miał głowę we krwi. Miałam w torbie gumowe rękawiczki, których używam podczas nauki w studium medycznym. Włożyłam je i przez wiele minut chusteczkami tamowałem krew cieknącą z rozciętego łuku brwiowego. Cały czas jeździły koło nas samochody. Cały czas się bałam, że przejadą leżącego. Razem ze mną była nieznana mi kobieta, która długo usiłowała wezwać pogotowie. Nie mogła się dodzwonić pod numer 112. W końcu pobiegła na izbę przyjęć pobliskiego szpitala, ale nikt jej nie pomógł - mówi Urszula Jankowska, która ciągle jest poruszona tym incydentem.
Na szczęście w pobliżu leżącego mężczyzny pojawił się patrol policyjny, który drogą radiową wezwał pogotowie. - Karetka była po kilku minutach i przewiozła pacjenta na izbę przyjęć do szpitala - wyjaśnia podkom. Cezary Grochowski, oficer prasowy bialskiej policji.
Lek. med. Dariusz Kacik, zastępca dyrektora bialskiej Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Transportu Sanitarnego, podkreśla, że cała historia nie obciąża dyspozytora.
- Wcale nie mamy sygnału, ze jakaś kobieta wzywała pogotowie do leżącego na ulicy mężczyzny. Nic takiego nie zarejestrowała nasza nagrywarka. Mamy jedynie potwierdzony sygnał policji przekazany drogą radiową. Po otrzymaniu tego wezwania nasza karetka była na miejscu zdarzenia po 5 minutach. Ostrzegam ludzi przed wzywaniem pogotowia korzystając z numeru 112. Do nas takie wezwanie nie dochodzi. Trzeba wybierać numer 999.
- Około godz. 18.50 jakaś kobieta prosiła, aby ktoś wybiegł i ratował pacjenta na ulicy. Pracownicy Szpitalnego Oddziału Ratunkowego nie mogli jednak opuścić izby przyjęć, na której było wielu pacjentów. Nie mieli prawa odejść ze swego miejsca pracy. Na dodatek zgłaszająca powiedziała, że nie ma zagrożenia życia i, że już wezwała pogotowie. Po pięciu minutach został dowieziony wspomniany pacjent. Był nietrzeźwy. Opatrzyliśmy mu łuk brwiowy i uśmiechnięty wyszedł ze szpitala. To nasz stały klient. Ten pan często przebywa na izbie z powodu upojenia alkoholowego - wyjaśnia Joanna Kozłowiec, rzecznik Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Białej Podlaskiej.