Leśni złodzieje i kłusownicy wychodzą z prostego założenia, iż z lasów państwowych, można wynieść wszystko i nie będzie to przestępstwem. Zdarza się więc, iż działają grupy zajmujące się masową wycinką drzew. Kłusownictwo przechodzi z ojca na syna, a jak nie ma czym rozpalić w piecu, to wiadomo, że w lesie czekają gotowe kłody.
W porównaniu z ogólną liczbą wycinanych rocznie drzew, wycinki nielegalne stanowią marginalną ilość. Bialskie nadleśnictwo zwraca jednak uwagę na inną statystykę. Pod względem kradzieży drewna nasz region znajduje się w krajowej czołówce. Faktem jest, że najczęściej ginie drewno opałowe. Pracownicy nadleśnictw doskonale zdają sobie sprawę, że trafia ono do domów pobliskich wsi.
- Rolnicy to pobożni ludzie, dziesięć przykazań to dla nich świętość. Jak ich spytać dlaczego kradną w lesie, to zawsze odpowiadają, że to nie grzech. Ich zdaniem lasy państwowe, to własność wszystkich i wszyscy mogą do woli z niej korzystać - wyjaśnia P. Ligaj.
Okazuje się, że ludzie wywożą drzewo nie tylko na własne potrzeby. Zdarzają się zorganizowane grupy z samochodami dostawczymi. - Wycinają jednorazowo określone gatunki drzew. Na przykład dorodne dęby, lub zabierają już ścięte, ale o odpowiedniej długości. Wiadomo, że jest to kradzież na zamówienie. Takie drzewo trudno będzie odzyskać, lub złapać rabusi, gdyż z pewnością towar szybko trafił do nabywcy - mówi Tadeusz Charkiewicz, nadleśniczy z Sarnak. Przypuszcza, że na terenie jego nadleśnictwa działają przynajmniej dwie takie grupy.
Problemy stwarzają też kłusownicy. Aktualnie ich ofiarą pada sarna i dzik. Leśnicy twierdzą, że wnykarze to wytrawni znawcy lasów i zwierzyny. Niektórym rzeczywiście chodzi o zdobywanie pokarmu, jednak większość to hobbyści.
- Groźba kary nie za wiele tu zmieni, kłusownictwo to tradycja, fach nabywany od małego. Najlepsze co możemy robić w takich sytuacjach, to rutynowe patrole polegające na penetracji najbardziej newralgicznych miejsc - wyjaśnia Krzysztof Chołowiński z nadleśnictwa w Radzyniu Podlaskim. •