Na Południowym Podlasiu coraz więcej sąsiadów zza wschodniej granicy szuka zajęcia. Jednak na pozwolenie na pracę mogą liczyć tylko przedstawiciele najbardziej poszukiwanych zawodów.
Na Południowym Podlasiu dorabia sobie również Olga z Mińska. Emerytowana nauczycielka pracuje u znajomych w gminie Zalesie. - Mam niewielką emeryturę, gdzieś 300 zł - mówi. - Po opłaceniu wszystkich rachunków niewiele zostaje. A jeszcze muszę opłacić studia syna.
Pani Olga nie boi się żadnego zajęcia. Dobrze sobie radzi z gotowaniem, malowaniem pomieszczeń. Cieszy się, że może tutaj przyjechać. Dzięki takim wyjazdom odbiła się od dna.
Prawdziwym szczęściarzem czuje się również 45-letni Wiktor z Brześcia. W różnych miejscach powiatu bialskiego pracuje od kilku lat. Zazwyczaj przyjeżdża latem. Pracował już w gospodarstwie rolnym, gdzie pomagał przy żniwach. Obecnie zarabia na budowie. Codziennie na rękę dostaje 35 zł. I chociaż wie, że polscy pracownicy mają więcej, nie buntuje się. Wręcz przeciwnie, robi wszystko, aby gospodarz za rok znalazł u siebie dla niego pracę.
Natasza, Olga, Wiktor pracują na czarno. O legalną pracę się nie starali, bo jak mówią i tak by jej nie dostali. - Zezwolenia na pracę wydajemy tylko wtedy, gdy u nas nie ma poszukiwanych specjalistów - mówi Grzegorz Kapinos, z delegatury Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego w Białej Podlaskiej. W ostatnim półroczu takich zezwoleń wydaliśmy 41. Głównie Białorusinom i Ukraińcom.
Na legalną pracę mogli liczyć przede wszystkim nauczyciele języka angielskiego. Kilku osobom udało się jednak uzyskać pozwolenie na pracę w firmach transportowych. W minionym półroczu szacowano jednak, że w powiatach: bialskim, radzyńskim, parczewskim i łukowskim co najmniej 105 osób zza wschodniej granicy pracowało na czarno. Przeważali wśród nich Białorusini, Ukraińcy. •