Obok tej restauracji przechodzi się niemal nie zauważając jej. A przecież ulica Narutowicza to centrum Lublina.
Niedoszła dziennikarka
Jeździła często do Warszawy i tam zaglądała do barów wegetariańskich. W tych z logo "Green way” zawsze było dużo ludzi, a jedzenie smaczne. Postanowiła spróbować i uruchomić taki bar w Lublinie.
Dostała niewiele
Co dostałam w zmian? Praktycznie nic - poza książką kucharską. Za szkolenie sama zapłaciłam, remont na swój koszt. Tak naprawdę to są moi klienci i ja muszę o nich dbać, o smak, o porządek, atmosferę, o wszystko. A co miesiąc do centrali muszę wnosić opłatę.
Na dobrą sprawę restaurację wegetariańską mogłaby otworzyć na własną rękę. Zabrakło jej wiary.
- Zobaczyłam też, że w Warszawie w tych barach jest zawsze dużo ludzi. Może dlatego tak wybrałam - dodaje pani Katarzyna.
Czekanie na klienta
- Bałam się okropnie, nigdy nie zadłużałam się w banku, to duży stres. Ale też byłam pełna nadziei, myślałam - ludzie się przyzwyczają, zobaczą, że jest taki fajny bar, będą przychodzić.
W 2005 roku otworzyła lokal w lubelskim Olimpie.
- To była porażka - wspomina. - Właśnie wtedy miałam chwile zwątpienia i ochotę, żeby zamknąć drzwi i - jak to się mówi - pójść przed siebie.
Bar był usytuowany na drugim piętrze, gdzie praktycznie nikt nie przychodził jeść - ani do tego, ani do innych lokali. Mijał dzień za dniem, nic się nie działo.
- Siedziałam i patrzyłam. I czekałam. Pusto. Czasem ktoś zajrzał. A czynsz trzeba było płacić, pracownikom dać pobory. Z garnków unosiły się zapachy... dla nikogo.
Trzeba lepiej wybierać
- Nie, nie myślałam, żeby skończyć z tym i zacząć robić coś innego - wyjaśnia. - Na własnej skórze doświadczyłam, że trzeba staranniej wybierać miejsce. Choć tam, w Olimpie, przewijało się tyle ludzi - zaczyna analizować. - Mówią mi znajomi: to specyfika Lublina, nie spodziewaj się więcej. Ale ja jestem uparta. Do Olimpu trzeba było jechać specjalnie, żeby coś zjeść. A tu przechodząc ulicą w centrum, można zajrzeć.
Wyszukała lokal na Narutowicza. Blisko uczelnia, dobra ulica, centrum miasta. A ludzie... przechodzą, jak by nie zauważali.
- Ja nie sądzę, że to dlatego, że jest to bar wegetariański - mówi. - Przecież każdy lubi czasem zjeść naleśniki ze szpinakiem czy ryż z owocami. Codziennie w menu mamy 15 dań, napoje. Ale, na przykład, niektórzy wchodzą i pytają o coca-colę. Jak się dowiedzą, że nie ma - wychodzą. Coca-cola jest niemal wszędzie, ale tylko u nas prawdziwy kompot, sok dostępny tylko w sieci "Green way”.
Idzie ku lepszemu
- Przychodzą tu ich koleżanki, koledzy. Ale nie ma zdecydowanego wieku klientów - zagladają i starsi, i młodzi. Ci, którzy liczą na schabowy i bigos, nie zawsze dadzą się przekonać do spróbowania czegoś innego. Mówią: "nie, bo nie” - wyjaśnia Katarzyna.
Mówi, że jeszcze nie wyszła na prostą. Między opuszczeniem Olimpu, a otwarciem tego baru we wrześniu ub. roku była półroczna przerwa, podczas której ponosiła koszty nowego lokalu. Dlatego - jak powiada - wciąż nie śpi spokojnie.
- Tłumaczę sobie, że trzeba jeść małymi łyżeczkami, żeby się nie zachłysnąć - uśmiecha się. - Myślę, że powoli idzie ku lepszemu. Będzie wiosna, może ludzie chętniej będą spacerować. I zaglądać do mojego baru...
Biznesowe odkrycia i rady Katarzyny Gugały
• Własny interes to praca od rana do wieczora
• Prowadzenie biznesu to miesięcznie 2-3 dni spędzone w takich urzędach jak ZUS, urząd skarbowy. Trzeba się przygotować psychicznie
• Dobrze jest mieć wsparcie w rodzinie, niekoniecznie materialne
• Nie należy się spodziewać, że biznes od pierwszego dnia przyniesie zysk
• Księgowość lepiej powierzyć fachowcom
• Pracujemy najpierw dla klientów, później dla siebie.