Na dworzec PKP w Chełmie w ciągu doby dociera nawet 5 tysięcy uchodźców wojennych z Ukrainy.
Piątek, po godz. 21.30. Na peron pierwszy dworca PKP w Chełmie wjeżdżają niebieskie wagony sypialne ukraińskich kolei. Lokomotywa zatrzymuje się z sykiem, przez zaparowane szyby widać niespiesznie zbierających się do wyjścia podróżnych. Dzieci uśmiechają się i nieśmiało machają do stojących na peronie umundurowanych mężczyzn i kobiet. To policjanci, strażacy, WOT - łącznie kilkadziesiąt osób. Oprócz nas, dziennikarzy, na peronie nie ma nikogo w cywilnych ubraniach.
Nie wszedł tu nawet Oleg (imię zmienione – red.), który przyjechał po żonę i trójkę dzieci z Berlina. Z telefonem przy uchu długo biega po sąsiednim peronie wypatrując twarzy swoich bliskich w zaparowanych oknach wagonów. Gdy wreszcie znajduje, zaczyna podskakiwać i machać do nich uradowany. Nie widzieli się rok.
Pociągu nie ma w rozkładzie PKP. Nie ma go też na tablicy odjazdy/przyjazdy chełmskiego dworca. Podobnie jak kilku innych, które przyjechały dziś zza wschodniej granicy.
– 16 wagonów, około 1200-1300 ludzi. Może więcej. Dzisiaj to chyba szósty pociąg z Ukrainy – stojący na peronie funkcjonariusz Straży Ochrony Kolei nie jest pewien. – A w telewizji tylko Przemyśl pokazują – komentuje z uśmiechem.
Konkretnymi liczbami dzieli się por. Marta Gaborek, oficer prasowy 2. Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej. „Każdej doby na dworcu PKP w Chełmie żołnierze OT odbierają ponad 5 tysięcy uchodźców” – podaje rzeczniczka w komunikacie prasowym 11 marca.
Jeśli nie macie miejsca…
Z pociągu długo nikt nie wysiada. Młodzi ludzie w wojskowych mundurach biegną po wózki inwalidzkie, potem we wszystkich wagonach szukają chorych dzieci. Gdy okazuje się, że w tym pociągu ich jednak nie ma, odkładają wózki i zaczynają wypuszczać podróżnych. Powoli, wagon po wagonie.
Ciszę przerywa tylko powtarzany co kilka minut komunikat o zasadach odprawy granicznej, darmowym posiłku, pomocy medycznej. „Jeśli nie macie miejsca docelowego to damy wam nocleg” – płynie z głośników po polsku i ukraińsku.
– Jak pierwszy pociąg podjechał to wylał się tłum. Teraz tak się nie robi. Po co mają marznąć? W wagonach jest ciepło, bo każdy ma własny opalany węglem piec – tłumaczy mi SOK-ista. – Gdy tak stoję i na nich patrzę, to zastanawiam się co z nimi dalej będzie. Prześpią się noc czy dwie, i co dalej? I ile my damy radę? Dwie siatki kanapek to 300 złotych. Jak długo ludzi będzie na to stać?
Wszystko co dzieje się na peronach rejestrują kamery zamontowane wysoko na wysięgniku auta zaparkowanego przed budynkiem dworca. Obok stoją radiowozy, autobusy miejskiej komunikacji na włączonych silnikach, ktoś głośno tłumaczy taksówkarzowi, by „Broń Boże nie włączał taksometru”. Do busa, który właśnie podjechał, ustawia się kolejka terytorialsów. Wypakowują tekturowe pudełka i wnoszą do budynku dworca.
W środku robi się coraz tłoczniej. Wchodzący od strony peronów po przejściu kontroli granicznej mijają stół i siedzących przy nim ludzi w kamizelkach „zarządzanie kryzowe”. Po prawej (za kotarą) punkt medyczny, po lewej inspekcja weterynaryjną (na psy czekają pełne miski, na koty - kuwety ze żwirkiem).
Wielu podróżnych kieruje się prosto człowieka z tablicą z logo PKP. Do kierunku „Wrocław” niedawno dokleił kartkę „Berlin”. To dla rodziny Olega szansa, by jeszcze dziś zabrać rodzinę do swojego berlińskiego domu. Rezerwuje miejsca, ale boi się, że transport do Niemiec odjedzie, zanim żona z dziećmi wysiądzie z pociągu.
Następnego dnia w południe Oleg wysyła nam wiadomość. – Hello my friend, on 12 h we came to Berlin!