8,8 kilometra w 89 minut, jedna kąpiel, siedem przenosek i dwóch szczęśliwych kajakarzy – tak można podsumować przetarcie przez Korkosza i Lipińskiego szlaku rzeką Uherką od zalewu w Żółtańcach do jeziora w Stańkowie.
W pracy ich domeną są giga i terabajty, aplikacje i domeny. Ale gdy tylko kończą pracę przy klawiaturze ruszają w teren. Ireneusz Korkosz i Tomasz Lipiński poznali się na imprezach biegowych.
– Na początku był trochę rywalizacji – przyznaje Korkosz. – Ale potem się zaprzyjaźniliśmy i już razem ruszaliśmy na wspólne wypady.
Sportowej żyłki nie wyhamowała zima; obydwaj nie zaprzestali treningów. W właśnie w trakcie jednej z sobotnich przebieżek poza miastem narodził się zwariowany pomysł. A może tak opłynąć Chełm rzeką?
Telefon do przyjaciela
– Ostatnio moja stała trasa treningowa biegnie chełmską ścieżką rowerową. Część trasy przebiega wzdłuż rzeki Uherki – opowiada Tomasz Lipiński. – Uherka to generalnie dzika, tajemnicza i niezwykła rzeka. Ten liczący 47 kilometrów długości lewy dopływ Bugu nie ma uregulowanej na całej długości linii brzegowej. W lecie zdarza się, że kompletnie wysycha. Ale gdy biegłem wzdłuż niej 27 lutego, była odwilż i woda bardzo się podniosła. Na pewnym odcinku nawet zmuszony byłem brodzić w wodzie. I wtedy pomyślałem, a może tak spróbować opłynąć Chełm rzeką? Przecież od Żółtańców aż drugiego jeziora Stańkowa jest zaledwie kilka kilometrów!
Pomysł pokonania Uherki i wpłynięcia na jezioro w Stańkowie, który urodził się w głowie Lipińskiego, stał się planem zanim dobiegł do domu.
Szybko zaczęły kiełkować konkretne rozwiązania rodzących się problemów. Pierwszym i podstawowym był... brak kajaka lub łodzi.
– Bez łajby nie dalibyśmy rady – mówi Lipiński. – No i zrobiłem „telefon do przyjaciela” bo pamiętałem, że Irek Korkosz kiedyś, coś, o kajaku wspominał.
Zobacz: Spływ Uherką
Od Żółtańców do Stańkowa
– Tomek kompletnie mnie zaskoczył i pomysłem, i prośbą – wspomina Korkosz. – Niestety: swój sprzęt sprzedałem i musieliśmy pożyczać kajak, ale nie było z tym kłopotu. Drugi problem do rozwiązania to była trasa. Nie wiedzieliśmy o niej nic, to była totalna wyprawa w ciemno, więc zdecydowaliśmy się na bezpieczny wariant: od Żółtańców do Stańkowa.
Szybki rzut oka na prognozę pogody nie napawał optymizmem. – Wiedzieliśmy, że będzie zimno. Plus całej sytuacji był taki, że w trakcie odwilży nie będzie lodu na rzece. Minus zaś oczywisty: trzeba się zabezpieczyć przed hipotermią – zaznacza Tomasz Lipiński.
– Na szczęście obaj od dawna uprawiamy sporty, więc mieliśmy niezbędny sprzęt – dodaje Ireneusz Korkosz. – Przede wszystkim pianki i buty chroniące stopy. Musieliśmy pamiętać o rękawiczkach, bo chwyt wiosła jest bardzo ważny przy manewrowaniu kajakiem.
Strój wyprawowy dopełniały czapki, bandany, zegarki i rzecz jasna maseczki.
– Trochę pandemicznie, ale za to bezpiecznie i nikt nie mógł się przyczepić – komentuje Lipiński. – Przyznam, że nie okazało się to najlepszym pomysłem, bo gdy wpadłem do wody i zamoczyłem maseczkę, praktycznie nie miałem czym oddychać.
Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń. Rajd dwóch śmiałków od początku był przecież wyprawą w ciemno, bo tak naprawdę obaj kajakarze znali trasę tylko w pierwszej części. Co miało na nich czekać dalej?
Z perspektywy kajaka
Wezbrana Uherka nie była głęboka, ale i tak kaprysiła na tyle, że nasi rozmówcy musieli na trasie bardzo uważać. Zaczęło się od kry na jeziorze i miejsce startu zostało przesunięte. Na szczęście na trasie w kierunku mostu w Pstrągowie było w wodzie niewiele, więc kajakarze swobodnie je ominęli. Ale następujących po sobie dwóch progów i przepustu już nie próbowali pokonać kajakiem
– To były pierwsze nasze przenoski. W sumie na całej trasie zaliczyliśmy ich aż siedem. Progi mogły uszkodzić kajak, a przecież nie była nasz – opowiada Lipiński. – Poza tym nie mieliśmy żadnego doświadczenia w kajakarstwie, co dla mnie skończyło się lodowatą kąpielą w rzece zaraz na starcie. Fajnie nie było...
Szybko się okazało, ze znane obydwu sportowcom okolice z perspektywy kajaka wyglądały zupełnie inaczej.
– Płynąc pod mostami widzieliśmy różne napisy które zostawili po sobie nasi poprzednicy – opowiada Ireneusz Korkosz. – Byliśmy w miejscach, do których byśmy nie dotarli lądem, tak np. było pomiędzy parkiem miejskim, a mostem na ul. Rejowieckiej. A już dalej w stronę Stańkowa płynęliśmy zupełnie swobodnie.
A może dalej?
8,8 kilometra w 89 minut, jedna kąpiel, siedem przenosek i dwóch szczęśliwych kajakarzy – tak w liczbach można podsumować przetarcie przez Korkosza i Lipińskiego szlaku rzeką Uherką od zalewu w Żółtańcach do jeziora w Stańkowie.
A gdyby tak ruszyć Uherką dalej i popłynąć aż do Bugu?
Ze Stańkowa trzeba by ruszyć z nurtem w stroną Wólki Czułczyckiej, a potem przez Zarzecze do mostu w Sajczycach Majdanie. Dalej w Grabowej Uherka spotyka się z rzeką Lepietuchą, która wcześniej meandruje w okolicy Sawina, a później popłyniemy już do Rudy, Rudki i Siedliszcza na Bugiem, gdzie można swobodnie przybić do brzegu przy betonowym moście. Jak obliczył to kiedyś Józef Tworek, spływ od Stańkowa do Bugu zajął by 7 godzin. Tak więc kolejna część wyzwania czeka na śmiałków.
Czy było warto?
– No pewnie! Nasza wyprawa na pewno zainspiruje innych – mówi Ireneusz Korkosz. – Myślę, że każdy, kto uprawia sport po cichu lub całkiem otwarcie rywalizuje: szybciej, dalej, w różnych warunkach. A my tylko pokazaliśmy całkiem nową przestrzeń nie tylko do rywalizacji ale, przede wszystkim, do poznawania okolicy. Nasza wyprawa pokazała, że niby te same miejsca, ale nie z tej samej perspektywy widziane mogą zaskakiwać. Naszym naśladowcom, bo jestem pewny, że szybko tacy się znajdą, życzymy wody pod dnem kajaka czy łodzi i otarcia do Uherką do Bugu, bo pierwszą część szlaku już przetarliśmy.