Dzisiaj mają być sprowadzone do Polski ciała dwóch ofiar wypadku w egipskim kurorcie Sharm el-Szejk.
Obydwoje od tygodnia przebywali w Egipcie wraz z 20-osobową grupą pracowników chełmskiej firmy Big Play. Doskonalili tam swoje umiejętności w nurkowaniu.
- Pamiętam wszystkich doskonale - mówi Krzysztof Szafraniec, znany instruktor żeglarstwa z Chełma. - Niedawno szkoliłem ich na stopień żeglarza jachtowego. Wszyscy byli pasjonatami wszelkich sportów wodnych.
Do wypadku doszło w sobotę około godz. 10 w zatoce Sharks Bay na Morzu Czerwonym podczas zajęć pod wodą. Według relacji naocznego świadka Tomasza Werbanowskiego, polskiego instruktora nurkowania i uczestnika akcji ratunkowej, 34-letnia kobieta wpłynęła pod stojącą przy pomoście łódź z turystami.
Ubezpieczający ją instruktor popłynął za nią. Kiedy na wodzie pojawiły się plamy krwi, znajdujący się na łodzi instruktorzy zanurkowali i wydobyli na powierzchnię zmasakrowane ciała pary nurków. Natychmiastowa reanimacja nie przyniosła rezultatów.
Szwagier zmarłej kobiety Piotr Sz. powiedział naszemu reporterowi, że kiedy doszło do tragedii, jej mąż przebywał w hotelu. Jego bratowa pierwsze doświadczenia w nurkowaniu zdobywała nad Jeziorem Białym.
- To straszna tragedia - mówi Marcin Wróbel, doświadczony płetwonurek z Chełma. - Niestety, jest to sport, w ramach którego wciąż uczymy się na cudzych błędach.
Wróbel ocenia, że w tym wypadku mógł zawinić instruktor. Miejsce nurkowania nie było oznakowane bojką sygnalizacyjną. - Na dobrą sprawę nurkom nie wolno było w tym miejscu schodzić pod wodę - twierdzi Wróbel.
Wczoraj uczestnicy kursu byli przesłuchiwani przez egipską policję. Śledczy ustalają, kto ponosi odpowiedzialność za tragedię. Jeśli polski konsul w Egipcie upora się ze wszystkimi formalnościami, ciała obu ofiar zostaną wysłane do kraju jeszcze dzisiaj.