Po publikacji artykułu "Blaszaki bez nadzoru” czytelnicy podziękowali nam za zainteresowanie się stanem zabytkowej dzielnicy.
Takie podejście do sprawy zirytowało Jarosława Tulikowskiego, prezesa jednej
z 17 wspólnot, administrujących dyrekcyjnymi budynkami. - Jak można wymagać od wspólnoty, by zajęła się rugowaniem dzikich garaży i zaprowadzaniem porządków na osiedlowych terenach, kiedy ledwo ją stać na połatanie dachu - mówi Tulikowski. - Od nas się tylko wymaga, nie dając nic w zamian.
Uwagę tę Tulikowski adresował szczególnie do Stanisławy Rudnik, szefowej miejscowych służb ochrony zabytków. To ona zabroniła krycia dachów blachodachówką. Dopuszcza jedynie tradycyjną dachówkę ceramiczną, przez co koszty remontów są wielokrotnie wyższe.
- Gdyby nie wspólnoty, to dyrekcja dawno by już legła w gruzach - mówi Ewa Bodio, prezes Wspólnoty "Przy Alei”. - Bez czyjejkolwiek pomocy staramy się naprawiać dachy, poprawiać elewacje, wymieniać okna. Na więcej już nas nie stać.
Bodio całym sercem jest za przywróceniem "Dyrekcji” godnej oprawy. Wierzy, że jest to możliwe. W ramach różnych programów pieniądze na ten cel są w zasięgu ręki. Aby po nie sięgnąć trzeba się najpierw zorganizować. Dlatego z własnej inicjatywy zwołała spotkanie przedstawicieli wszystkich 17 wspólnot. Celem miało być powołanie stowarzyszenia, które pilnowałoby interesów całej "Dyrekcji” i zabiegało o pieniądze.
Na przykład na sporządzanie inwentaryzacji geodezyjnych, pozwalających wytyczyć miejsca pod legalną, a więc i estetyczną zabudowę garażową.
- Totalnie przegrałam - mówi Bodio. - Moja propozycja nie spotkała się z zainteresowaniem. Przedstawicieli wspólnot interesowało jedynie, ile pieniędzy będą mogli wyrwać i ile to ich najpierw będzie kosztowało. Dzielili skórę na niedźwiedziu, nie widząc niczego, poza czubkiem swojego nosa.