Statystycznie raz na kilka lat Open’er wpada akurat w takie zawirowania pogodowe, które nikogo nie pozostawiają obojętnym – musi być deszczowo, wietrznie i chłodno. Ale to właśnie te edycje generują niezwykłe emocje, niezapomniane koncerty oraz najlepszą zabawę, której nie są w stanie zepsuć żadne niedogodności. W tym roku na gdyńskim festiwalu pojawiło się ponad 120 tysięcy osób i to właśnie one nie poddały się nawet na moment!
„Nie potrzebujemy wychodzić na bis, możemy grać jak długo chcemy”, tak Dave Grohl mniej więcej około drugiej godziny koncertu dowodzonych przez niego Foo Fighters zapowiedział publiczności, że nigdzie się nie wybiera. Oczywiście nie mogliśmy oczekiwać, że będzie grał wiecznie, ale 20 utworów, w tym kilka w wydłużonych wersjach, gościnny występ Alison Mosshart z The Kills, prawie 2 i pół godziny na scenie, rewelacyjny kontakt z fanami i energia publiczności płynąca w stronę sceny każą zadać sobie pytanie, czy nie był to najlepszy koncert Open’era w całej historii festiwalu…
Występ Foo Fighters, czwartkowych headlinerów miał wszystko to, czego oczekuje się od rockowego spektaklu w jego energetycznym i przebojowym ujęciu. Nieco innych emocji użyli podczas swojego występu Radiohead świętujący właśnie dwudziestą rocznicę wydania swojego przełomowego albumu „OK Computer”. Łatwo było oczekiwać, że to właśnie na tym materiale oprą swój open’erowy repertuar, ale grupa Thoma Yorke’a poszła pod prąd, rezygnując z największych przebojów na rzecz spójnego i kompletnego koncertu obrazującego różne etapy działalności, od „Daydreaming” z najnowszej płyty, po „Street Spirit” z początków kariery.
Obaj rockowi headlinerzy Open’era byli w tym roku także najważniejszymi artystami festiwalu Glastonbury. Brytyjskie media w swoich relacjach podkreślały, że legendarne zespoły goni młodsze pokolenie, które już w kolejnych sezonach będzie stawało na scenie w tych najważniejszych godzinach. Na Open’erze nie musimy czekać – The xx i Lorde ostatniego dnia zagrali koncerty na Orange Main Stage udowadniając, że słowa dziennikarzy już teraz znalazły potwierdzenie. Dwa różne koncerty młodych gwiazd – lekko zawstydzeni swoją popularnością The xx i pulsująca energią, porywająca Lorde mają przecież wspólny mianownik – emocjonalny kontakt z publicznością i opowieść o samotności w przeładowanym bodźcami świecie.
Z tego samego źródła w początkach swojej kariery czerpał The Weeknd. Abel Tesfaye przyjechał na Open’era opromieniony sławą swoich dwóch albumów i kilku singli, które wspięły się na szczyt list przebojów na całym świecie. Jego pierwszy koncert w Polsce zgromadził tysiące fanów i, jak kilka poprzednich podobnych wydarzeń z wcześniejszych edycji (choćby występ Drake’a), pokazał że rap i nowe r’n’b to dziś najpopularniejsze gatunki muzyczne na świecie.
Dlatego nie dziwił też gigantyczny tłum pod główną sceną i na Tent Stage, kiedy meldowali się na nich kolejno: Quebonafide, Rae Sremmurd, G-Eazy, Mac Miller, O.S.T.R. i wreszcie Taco Hemingway, który od czasu pierwszego koncertu na Open’erze w 2015 przeszedł wzorcową drogę zdobywania należnej mu popularności. Występ na Orange Main Stage z fragmentami jego koncepcyjnego, dziejącego się w Trójmieście Marmuru” stał się pewnego rodzaju klamrą zamykająca dwuletni etap kariery.
Wymienieni wyżej polscy artyści to tylko fragment licznej grupy, na której koncertach stawiał się komplet fanów. I nie jest istotne, czy piszemy o Brodce, reaktywowanym na jeden krajowy koncert Grammatiku, czy obecnej właściwie wyłącznie w internecie Bitaminie - wszędzie ich twórczość przyjmowana była entuzjazmem tysięcy gardeł.
Na festiwalu gościliśmy też „Chuliganki” i nie mamy na myśli wyłącznie ważnych, dużo mówiących o sile kobiet we współczesnym świecie występów Solange i M.I.A., ale przede wszystkim wystawę zorganizowaną przez Open’era wspólnie z Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Nieskrępowana kobieca wolność ujawniona w ekspresji, tańcu czy performansie, przedstawiona w ujęciu ważnych współczesnych artystek zgromadziła w muzealnym pawilonie 15 tysięcy osób.
Ważne głosy na temat współczesności płynęły także z Teatru i Alterkina. Program obu aktywności dobraliśmy tak, by komentował skomplikowaną rzeczywistość w jakiej przyszło nam obecnie funkcjonować. I to, że z „(A)pollonii”, „Czarnej siły, białej pamięci” czy filmu „Last Men In Aleppo” ludzie wychodzą wstrząśnięci czy przygnębieni, paradoksalnie daje nam wszystkim nadzieję. Także na to, że cokolwiek nie wydarzy się przez najbliższych dwanaście miesięcy, w lipcu 2018 roku ponownie spotkamy się w Gdyni.