Nie było wielkich gwiazd, hitów do nucenia, i tłumów pod sceną. Był za to oryginalny klimat awangardy pomieszanej z tradycją.
Od południa na placu stała wielka szafa. - Kto do niej wejdzie zobaczy trochę Lublina i trochę o nim usłyszy - zachęcał Szymon Pietrasiewicz, animator kultury. Wewnątrz czekały stare fotografie i siedzący w drugiej części szafy lektor opowiadający legendy.
- Bardzo mi się podobało. Oby więcej takich projektów - mówiła Anna Gilla, gdańszczanka studiująca w Warszawie.
Obok stała maszyna drukarska z 1903 r. - Drukujemy na niej fragment "Poematu o mieście Lublinie” Józefa Czechowicza - wyjaśnia Alicja Magiera z Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN. Ale bardziej niż poemat ludzi ciekawiła maszyna.
Koncerty na scenie przy zamku ruszyły o godz. 17. Najpierw śpiewał Męski Chór Kairos. - Widać, że to ludzie którzy coś potrafią i chętnie przyjadę do Lublina, by ich posłuchać - zapewniała Anna Egeman z Warszawy.
Dwa razy występowali artyści związani z fundacją Muzyka Kresów prezentując prastare pieśni polskie. Najpierw sami, później z mało znanymi Kawalerami Błotnymi, ocierającymi się o jazz, a chwilami wręcz o techno. Ten niszowy występ przyciągnął najwięcej, bo ok. 200 osób, głównie zasłuchanych koneserów.
Bo to nie był wielki show ze znanymi lubelskimi gwiazdami estrady. - Te gwiazdy są tu na co dzień i byłoby to powtarzanie repertuaru. Pokazujemy zupełnie inną twarz Lublina. Miasto oryginalnych artystów i wydarzeń, których nie ma nigdzie indziej - mówił dowodzący koncertem Rafał KoZa Koziński.
- Chcemy pokazać inny rodzaj muzyki, bardzo związany z wielokulturowością naszego miasta - tłumaczył Adam Wasilewski, prezydent Lublina.
Koncert odbył się w ramach Festiwalu Miast Polskich. Lublin postanowił wykorzystać festiwal, by pokazać że walczy o tytuł stolicy kultury. Impreza zakończyła się przed godz. 22. Od dziś - przez miesiąc - w 130 miejscach Warszawy mają wisieć lubelskie billboardy.