Helium 3/Warner
Niezwykle rzadko – a szkoda – da się powiedzieć o numerach tego gatunku: ładne i zgrabne. Ale oto ukazał się album z progresywnym rockiem, który jest jak idealna dziewczyna – nie dość, że inteligentna i ambitna, to jeszcze niezwykle estetyczna.
Piąty longplay grupy Muse utkany jest z elementów, które teoretycznie powinny złożyć się na niestrawną całość. To m.in. mocne rockowe rytmy, tytaniczne sola gitarowe, pasaże fortepianowe w stylu Chopinowskim, zwielokrotnione studyjnie wokale i jeszcze teksty inspirowane literaturą science-fiction.
Na dodatek co rusz słychać jednoznaczne nawiązania do konkretnych wykonawców – a to do Queen, a to do Furniture, a to do Radiohead.
Jednak przy całym rozbuchaniu i rozcytowaniu jest tu jeszcze coś, a właściwie dwie cechy, które sprawiają, że utwory nie grzęzną w ambicjonalno-intelektualno-technicznych meandrach i dobrze się ich słucha. To melodyjność i płynność, z jaką rozwijają się nawet te najbardziej skomplikowane piosenki.