Jeśli ktoś duma: Czy iść? Iść! To nic, że nie ma ani jednej sceny pościgu, są ze dwa pocałunki i zero golizny. I wszyscy tylko ciągle chodzą i gadają.
Bo jak tu nie chwalić delikatnej i subtelnie ironicznej historii o Amerykanach w Paryżu, z których on (Owen Wilson) jest początkującym pisarzem, romantykiem zakochanym w czasach Hemingwaya i Gertrudy Stein. A ona (Rachel McAdams) ma konkretne życiowe plany i ochotę na stabilizację. Choć poznajemy ich jako narzeczonych szykujących się do ślubu, to oczywiście niezgodność charakterów i uroda Paryża to główni bohaterowie tej historii.
Kto lubi filmy Allena odkryje w "O północy w Paryżu” sporo autocytatów, będzie się cieszył, że nic go nie zaskakuje i 94 minuty spędzone w kinie potraktuje jak czas spotkania z kimś dobrze znanym. Choć fani "Zeliga”, "Morderstwa na Manhattanie” będą mniej zachwyceni niż lubiący "Purpurowa różę z Kairu”.
Jak większość widzów i recenzentów wyszłam z seansu w szampańskim nastroju, choć w czasie projekcji irytowały mnie sceny, w których Wilson próbował grać "pod Allena” i miałam wrażenie, że momentami przyspieszenie akcji by się przydało. Ale to drobiazgi.
Jeśli ktoś duma czy iść? Iść! To nic, że nie ma ani jednej sceny pościgu, są ze dwa pocałunki i zero golizny i nawet paryskie tancerki z czasów Tolousa Loutreca u Allena występują w majtkach. A na dodatek bohaterowie tylko ciągle chodzą i gadają.
PS. A teraz ciągle się zastanawiam, w jakim to jeszcze filmie Allena kłopoty żołądkowe (i to chyba nawet identycznie po ostrygach) eliminowały niechcianego bohatera… I w ilu matki bohaterek były takie okropne. I gdzie jeszcze bohater był, albo chciał być pisarzem…
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz: Woody Allen
Obsada: Owen Wilson, Rachel McAdams, Marion Cotillard
Rok produkcji: 2011
Produkcja: Hiszpania/USA
Długość: 94 min.