Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. A gdzie autorów siedmiu, tam nie ma co czytać? Na szczęście nie.
Ich klasycznie skonstruowane przygody to jedna z dwóch osi fabularnych. Mamy tu całkiem postacie z Bractwa Tarczy, mamy nieco tajemniczą Cnan. Drugi wątek to Ugedej, chan nad chanami. Na jego dwór trafił właśnie człowiek wysłany przez jego brata w dość nietypowym celu. A my wraz z kolejnymi stronami zagłębiamy się meandry dworskiej polityki.
Rzadko spotykane realia historyczne - miejsce i czas akcji - to spory plus Mongoliady. Żadnych elfów i smoków ani klasycznego rycerstwa
Kolejny plus to autorzy. Tu na pierwszy plan wysuwa się Neal Stephenson, autor kilku naprawdę wybitnych pozycji (cykl Barokowy, Peanatema, Zamieć czy Cryptonomicon - choć już ostatnio wydana Remde była nieco mniej udana). Jest też trzykrotny laureat nagród Nebula, Greg Bear. I Mark Teppo.... i znawcy sztuki walk Dalekiego Wschodu i średniowiecza. I momentami wyraźnie widać, że przy Mongoliadzie pracowali eksperci.
Jednak największą wadą jest brak dominującego stylu. Owszem, całość jest napisana lepiej niż znaczna część tego typu tasiemców, ale brakuje tu wyraźnego piętna odciśniętego przez autora. Rzecz o tyle ważna, że w kolejnych (w Polsce ukazała się dopiero pierwsza część) tomach nieco zmienił się skład pisarskiej spółki (szczegóły całego projektu można śledzić na mongoliad.com).