Jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałam w ostatnim czasie. Bardzo klimatyczny i taki, który naprawdę trudno odłożyć „na później”.
Tym, którzy po książkę dopiero sięgną sugeruję dlatego, by zaczęli lekturę w piątek wieczorem, by nie być zmuszonym do zarywania nocy i meldowania się w pracy z sińcami pod oczami. May przenosi nas na wyspę Entry, w Zatoce Świętego Wawrzyńca, gdzie razem z detektywem Sime Mackenzie i pozostałymi członkami ośmioosobowej grupy śledczej spróbujemy rozwiązać zagadkę morderstwa najbogatszego mieszkańca miejscowości. Wszystko wskazuje, że zbrodni dopuściła się wdowa, chociaż detektywowi trudno się pogodzić z taką wersją wydarzeń. Po pierwsze nie wierzy w najprostsze rozwiązania. Po drugie – tak podpowiada mu intuicja, czy przeczucie. Jak zwał tak zwal. Sime jest przekonany, że kobietę doskonale zna mimo, że nigdy wcześniej jej nie widział. Co więcej zmagającego się z bezsennością detektywa nawiedzają sny opowiadające o wydarzeniach z przeszłości wyspy i o kobiecie wyglądającej jak podejrzana wdowa. Stres i permanentne zmęczenie powodują, że Mackenziemu coraz trudniej pełnić obowiązki zawodowe.
Książka Maya przywodzi mi na myśl książki Iana Rankina. Być może dzieje się tak jedynie z racji osadzenia książek obu tych autorów w mrocznych, szkockich realiach. Być może dlatego, że w obu przypadkach mamy do czynienia z inteligentną, przewrotną i momentami bardzo zaskakująca intrygą. Gorąco polecam!