Tytułowa wyrwa to pustka, dotkliwy brak. To coś, czego nic nie zmieni i nikt nie wypełni. To opowieść o stracie i poszukiwaniu. O tajemnicy i drodze do prawdy, która ma wiele odsłon.
Ci, którzy spodziewali się po nowej książce Chmielarza kryminału – zdziwią się. Ale nie rozczarują. Bo choć „Wyrwa” nie jest historią zbrodni i śledztwa to mamy tu elementy doskonale znane z poprzednich, świetnych zresztą, książek autora: śmierć, tajemnicę, poszukiwanie prawdy, zaskakującą pointę.
Rodzinę Macieja Tomskiego poznajemy w dramatycznym momencie - jego żona Janina ginie w wypadku samochodowym w drodze powrotnej do domu ze służbowego wyjazdu. Maciek zostaje sam z dwiema córeczkami i całym mnóstwem pytań, na które nie znajduje odpowiedzi. Jedno z nich wyłania się na pierwszy plan: gdzie i dlaczego doszło do tragedii? Bo, okazuje się, że nie było żadnego służbowego wyjazdu. A wypadek wcale nie był wypadkiem.
I tak portret rodziny jak z obrazka zaczyna mieć grube rysy. Nic nie wygląda tak jak mogło się nam na początku wydawać. Ani relacje Macieja i Janiny, ani ich kariery zawodowe, ani rodzinna sielanka. Śmierć kobiety niczego nie kończy, nie zamyka. Wręcz przeciwnie. Otwiera kolejne drzwi do historii, która zmieni życie całej rodziny.
Razem z Maćkiem zagłębiamy się w prywatne śledztwo, które ma nas zaprowadzić do prawdy. Ale w tej opowieści nie ma jednej prawdy. Nie ma jednej odpowiedzi. I w tym tkwi siła tej książki.
Bardzo cenię twórczość Wojciecha Chmielarza. Doskonałe „Żmijowisko”, bardzo dobra „Rysa”. Ale w „Wyrwie” jest coś, co szczególnie mnie urzekło. To jakiś rodzaj spokoju, subtelności, który bije z powieści. Spokoju, którego źródłem jest rozpacz, gniew, ale za którym stoi też głęboka, życiowa mądrość. Tak, „Wyrwa” jest książką mądrą, dojrzałą, głęboką. Mówiącą o moralnych wyborach bez moralizowania. O uczuciach - najtrudniejszych uczuciach - z empatią. O życiu takim, jakie ono jest; ani dobre ani złe. Dokładnie takie, jakie sobie sami stworzymy. I nic nikomu do tego.