Festiwal Kody 2010: Laurie Anderson, John Zorn i Bill Laswell, dziedziniec zamkowy, Lublin, 15.05.10
Tak się jednak nie stało.
Sobotni koncert pod znaczącym tytułem "Improwizacje" z Laurie Anderson – najwybitniejszą performerką muzyczną na świecie i autorką kultowych albumów z eksperymentalnym popem – w głównej roli odbył się przy zadziwiającej jak na wszystkie przeciwności frekwencji. 1,6 tys. krzesełek przygotowanych dla publiczności było zajętych niemal w komplecie. Ludzie poprzyjeżdżali z całej Polski – Katowic, Szczecina Wrocławia, Poznania, Radomia, Żywca, Warszawy.
Pewnie byłoby ich dużo więcej i trudno byłoby znaleźć stojące miejsce, gdyby to był koncert Laurie Anderson z programem "Homeland”, który za miesiąc ukaże się na albumie, pilotowanym przez znakomity singlowy numer "Only an Expert”, grasujący już w Internecie. Albo gdyby nie wycofał się Lou Reed, który jest ikoną rocka i najbardziej popularnym z artystów, którzy mieli wystąpić na Kodach.
Laurie Anderson na UMCS o NASA, japońskich ogrodach i improwizacji
Dla tego tysiąca, który rozsiadł się na dziedzińcu zamkowym, fakt, że wystąpią Laurie Anderson, John Zorn i Bill Laswell, był wystarczającym argumentem za "być”. A zapowiedź, że artyści zagrają muzykę, jakiej nie ma na ich regularnych albumach, była pewnie dodatkowym wabikiem.
Nowojorczycy nie zawiedli chyba nikogo, kto liczył na niebanalne wrażenia artystyczne na wysokim poziomie wykonawczym. Zaprezentowali kilka długich, w przeważającej mierze instrumentalnych, utworów inspirowanych historią i współczesnością miejsca, w którym odbywał się koncert.
To była muzyka wyrafinowana. Ale nie były to rzeczy bardzo trudne w odbiorze i strasznie rozwichrzone, z jakimi często mamy do czynienia w podobnych koncepcyjnie przedsięwzięciach. Laurie Anderson, która nadawała ton muzycznej akcji, grając nie tylko na skrzypcach, ale też na syntezatorach, i Bill Laswell, grający na basie, zadbali o potoczystość dźwiękowej narracji.
W tej w dużej mierze repetytywnej, zdyscyplinowanej i znakomicie zharmonizowanej muzyce nie zabrakło też zaskakujących, swobodnych partii solowych. Najwięcej mieli ich Anderson i Zorn, przy czym saksofonisty były najbardziej odjechane. Ale także Laswell popisał się pod koniec niesamowitą solówką, pieszcząc struny swojej gitary basowej tak, jak potrafią to robić najlepsi kontrabasiści.