Dominik Kubera z dużą prędkością wjechał w dmuchaną bandę i potrzebował pomocy medycznej. Nie dokończył piątkowego spotkania, w którym jego Motor Lublin podejmował ZOOLeszcz GKM Grudziądz. Zawodnik był w szpitalu i przeszedł badania. Menadżer zespołu potwierdza, że jego podopieczny jest mocno poobijany, ale dodaje też, że nie wie jeszcze, czy czeka go rozbrat z motocyklem
Informacje próbowaliśmy pozyskać z kilku źródeł. Prezes klubu Jakub Kępa i trener Maciej Kuciapa nie odbierali telefonów. Wiceprezes Piotr Więckowski stwierdził, że nie ma 100-procentowej pewności i "nie chce wprowadzać nikogo w błąd". Sam Dominik Kubera powiedział, że "nie chce udzielać wywiadów".
Porozmawialiśmy za to z Jackiem Ziółkowskim, menadżerem Motoru Lublin. Według nieoficjalnych doniesień portalu po-bandzie.com.pl i "Przeglądu Sportowego", żużlowiec ma pęknięty obojczyk i czekają go przynajmniej cztery tygodnie przerwy od jazdy. Nasz rozmówca nie potwierdza takich doniesień.
- Nie mogę udzielić takich informacji, bo obowiązuje tajemnica lekarska - odpowiada na pytanie o stan zdrowia zawodnika. - Mogę tylko powiedzieć, że jest mocno poobijany. Nie wiemy jednak, jak się będzie czuł za kilka dni - dodaje.
Jak sam mówi, dopiero w czwartek lub w piątek drużyna będzie wiedziała, czy Dominik Kubera pojedzie w meczu wyjazdowym z For Nature Solutions Apatorem Toruń. W poniedziałek otwiera się pierwsze śródroczne okienko transferowe, ale Jacek Ziółkowski podkreśla, że klub nie będzie szukać żadnego zastępstwa. Do dyspozycji pozostają przecież zawodnicy U24, którzy we wtorek rozpoczynają sezon w nowej lidze - U24 Ekstralidze. Sztab szkoleniowy zdecyduje, który z młodych żużlowców dostanie szansę do jazdy (jeśli będzie taka potrzeba).
Przypomnijmy, że do feralnego wypadku doszło w 14. biegu piątkowego meczu. Pod taśmą stanęli wtedy Przemysław Pawlicki, Mateusz Cierniak, Krzysztof Kasprzak i Dominik Kubera. Pierwszy z nich wyjechał szybko spod krawężnika, ale na wejściu w pierwszy łuk poszerzył swój tor jazdy. Podciął jadącego obok juniora Motoru, który się wywrócił. Potem w młodzieżowca wjechali pozostali dwaj zawodnicy.
Dominik Kubera próbował zeskoczyć z motocykla, ale mu się to nie udało i wjechał z impetem w dmuchaną bandę. Pozostała trójka zaliczyła upadki, ale nie aż tak bolesne. Pawlicki (został potem wykluczony jako ten, który spowodował upadek) i Cierniak (który przyjął cios motocyklem w głowę) szybko podnieśli się z toru i wrócili do parku maszyn.
- Trochę mam poharatanego palca w lewej ręce. Na razie więcej skutków tego wypadku nie odczuwam, ale podejrzewam, że jutro będzie o wiele gorzej - mówił na gorąco po meczu Mateusz Cierniak.
Więcej czasu na dojście do siebie potrzebował Krzysztof Kasprzak. Przez kilka minut siedział na torze, ale w końcu wstał o własnych siłach i wrócił do parku maszyn.
- Powiem szczerze, że dawno nie zaliczyłem takiego dzwona. Miałem taki moment, że lekko mnie zatkało. Później już było lepiej, szybko to minęło i oczywiście, gdybym nie był zdolny, to bym nie pojechał w powtórce. Teraz jest dobrze, ale jutro na pewno będę czuł więcej - przyznał Krzysztof Kasprzak.
Najbardziej ucierpiał Dominik Kubera. Wyjechał do niego nawet ambulans, ale zawodnik nie musiał być transportowany na noszach. Kiedy wracał do parku maszyn, to na twarzy pojawił się grymas bólu, a żużlowiec trzymał się za ramię w okolicy lewego obojczyka. Nie był zdolny do dalszej jazdy i pojechał do szpitala na badania.