W nowoczesnych halach produkcyjnych ciemno, bo dostawca wyłączył prąd. Bezczynnie stoi sprzęt za miliony. Nie ma też pracowników, którzy z niepokojem czekają na wypłaty. Nadziei nie tracą tylko zarządzający, którzy od świtu do nocy walczą o przetrwanie jednej z wizytówek Lublina.
Margomed z założonej w 1993 r. i zatrudniającej wtedy cztery osoby jednoosobowej działalności gospodarczej, jakich było tysiące, stał się zatrudniającym ponad 200 pracowników jedynym w Polsce producentem podstawowych wyrobów medycznych dla szpitali. Aż 60 proc. „rurek” do kroplówek, strzykawek i wyrobów do diagnostyki laboratoryjnej wykorzystywanych w szpitalach w całym kraju produkowano właśnie w Lublinie. Najpierw w zakładzie przy Al. Witosa, a od lipca ubiegłego roku w nowoczesnym zakładzie na terenie specjalnej strefy ekonomicznej na Felinie. W mającym ponad 10 tys. mkw. zakładzie stoją supernowoczesne, warte miliony złotych maszyny.
>>> Black Red White sprzedaje Austriakom połowę biznesu
Kłopoty przyszły nagle
Najbardziej boli chyba to, że ani właściciel firmy ani dyrektorzy nie popełnił błędu, który do nich doprowadził.
– Nasze olbrzymie problemy finansowe przyszły z koronawirusem. Budowa nowego zakładu opóźniła się o ponad pół roku. Z opóźnieniem dotarły linie produkcyjne. Mieliśmy też do czynienia z gigantyczną absencją pracowników – wspomina Beata Pytka-Sochal, dyrektor ds. ekonomiczno-handlowych Margomedu. – Kiedy wszystko zaczęło się układać, ceny podstawowych surowców do naszej produkcji wzrosły, nie tak jak było dotychczas o ok. 5 proc. rocznie, a o ponad 100 proc. To był dla nas dramat, bo koszty te stanowią 60 proc. wartości każdego wytworzonego przez nas produktu.
Do produkcji zaczęto dokładać, bo cen nie można było podnieść. Wszystko dlatego, że Margomed dostarczał sprzęt do szpitali w ramach wygranych przetargów. W umowach znajdował się zapis mówiący o tym, że przez cały czas ich obowiązywania cena będzie stała.
– Wysyłaliśmy tysiące pism informując o naszej sytuacji i konieczności wzrostu cen, ale odpowiedzi praktycznie zawsze były negatywne – przyznaje Pytka-Sochal. – Zrywać kontraktów też nie mogliśmy, bo to wiązałoby się z surowymi karami.
Ale z tej sytuacji udałoby się wyjść obronną ręką, bo pod koniec roku 2021 sytuacja na rynku surowców ustabilizowała się.
Nowy rok przywitał jednak właścicieli wzrostem cen prądu. Rachunek za styczeń opiewał na 300 tys. zł. Ten kwietniowy to już 700 tys. zł.
Jakby tego było mało wojna w Ukrainie doprowadziła do kolejnych wzrostów cen surowców (o ok. 30 proc. – red.).
>>> Już nie zrobisz tu zakupów. Dwa sklepy LSS Społem do zamknięcia
Zmęczenie, ale i chęć walki
– To nas dobiło – przyznaje pani dyrektor. Spotykamy się w jej gabinecie. Razem z nami dyrektor techniczny Łukasz Margol i dyrektor ds. produkcji, Anna Puzio. Prywatnie to dzieci założyciela Margomedu, bo dziś to firma rodzinna z – co podkreślają – całkowicie polskim kapitałem. Na twarzach widać zmęczenie. – Nie śpimy. Walczyć trzeba do końca. Podejmujemy różne kroki, żeby wyjść z tej sytuacji.
Jest więc poszukiwanie zainteresowanych inwestorów. Jest poszukiwanie chętnego na kupno atrakcyjnej działki przy samej galerii Felicity. Ale łatwo nie jest, bo po rozpoczęciu wojny w Ukrainie firmy rezygnują z inwestycji na wschodzie Polski.
– Poszukiwaliśmy dodatkowego finansowania. Wysłaliśmy listy do rządu prosząc o wsparcie, ale skończyło się niewiele wnoszącymi rozmowami – wyliczają dyrektorzy. – Niczym skończyły się też rozmowy z dostawcą prądu. Dwa dni temu odcięto nam prąd.
Pracownicy firmy są dziś na zaległych urlopach i na postojowym. Wypłaty za kwiecień nie dostali. – Szukam pracy, bo nie wierzę, że to się jeszcze uda poskładać – przyznaje jeden z nich.
– Robimy wszystko, żeby spróbować te wypłaty w jakikolwiek sposób uruchomić. Jeśli to się nie uda i zbankrutujemy, to wypłaty zostaną wypłacane z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych – mówi pani dyrektor. – Ale liczymy, że jeszcze się uda. Walczyć trzeba do samego końca.