- Osobiście wolę park z liśćmi, niż wydrapany do gołej ziemi, który jest obrazem sprzeciwiania się przyrodzie, brutalnego z nią postępowania - mówi prof. Maciej Luniak z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie
Rozmowa z prof. Maciejem Luniakiem z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie
• Grabić czy nie grabić?
– Nie grabić, jako zasada postępowania w zieleni miejskiej, oczywiście z wyjątkami – np. alejki parkowe, reprezentacyjna część trawnika.
• Dlaczego?
– Powodów jest kilka. Pierwszy to ekonomia. Zgrabić, zapakować w worki, wywieźć na kompostownię, potem coś z tym kompostem zrobić. To duża i kosztowna operacja, a końcowy efekt jest dla przyrody parku gorszy.
Drugi powód jest ogólnoekologiczny. Wyprodukowana przez rośliny materia organiczna powinna pozostać w lokalnym ekosystemie. Rozłożone liście powinny docelowo stać się „nawozem”. W przeciwnym razie, po latach grabienia, będziemy musieli drzewa podsypywać nawozem w proszku. Trzeci powód to dzikie życie. Ściółka z zalegających liści jest miejscem schronienia wielu zwierzaków, od jeży i drobnych gryzoni po setki gatunków najróżniejszych bezkręgowców. One tam siedzą, jedzą, zimują, rozmnażają się itd. Osobiście wolę park z liśćmi, niż wydrapany do gołej ziemi, który jest obrazem sprzeciwiania się przyrodzie, brutalnego z nią postępowania.
• Niektóre miasta zaczynają to rozumieć. Np. we Wrocławiu w wyniku społecznej akcji „Liść to NIE śmieć”, miasto wydało zakaz używania dmuchaw. A jak było kiedyś?
– W latach 80. organizowałem w Warszawie konferencję. Przyjechał m.in. prof. Herbert Sukopp z ówczesnego Berlina Zachodniego - guru od ekologii miasta w Europie. Oprowadzałem go po Warszawie, akurat był okres intensywnego grabienia liści. Zapytał mnie wówczas, dlaczego my to robimy. Czy to forma zatrudnienia bezrobotnych? Czy przyczyna jest socjalna, by zasiłku nie dawać za darmo?
• Mówimy tylko o parkach czy o całym mieście?
– Dla mnie najlepszym modelem proekologicznego miasta jest Berlin. W podzielonych Niemczech Berlin Zachodni był odcięty od terenów pozamiejskich, więc trzeba było stworzyć bogatą przyrodę w obrębie miasta. W Berlinie nie grabi się liści praktycznie nigdzie, z wyjątkiem trawników piknikowych czy innych reprezentacyjnych terenów. Nie grabi się szczególnie pod krzewami i krzewami.
Wydaje mi się, że przynajmniej 80 proc. powierzchni zieleni miejskiej nie należałoby grabić.
• Co jeszcze z Berlina moglibyśmy przenieść na polski grunt?
– Jedno rozwiązanie przeniosłem „własnymi rękami”. I widzę z satysfakcją jak przyjęło się w Warszawie.
W Berlinie leżące pnie drzew zostawia się w parkach. Ludzie sobie na nich siedzą i jest to siedlisko dzikiego życia – grzybów, mchów, bezkręgowców. Z kolei z gałęzi, które spadają lub są obcinane, robią tam coś na co polskiej nazwy nie było. Ja to nazwałem „warkoczami z chrustu”.
Taki warkocz ma przynajmniej cztery zalety. Odpada aspekt ekonomiczny (koszt utylizacji gałęzi jest jeszcze większy niż liści), a materia organiczna zostaje w środowisku. Kolejna zaleta - powstaje schronienie dla dzikich zwierząt – np. dla królików, których jest pełno w parkach Berlina. Po czwarte, takimi „warkoczami” można regulować dostęp ludzi. Są już one w co najmniej w dwóch warszawskich parkach.
Prof. Maciej Luniak - autor lub współautor 439 publikacji z tematyki ornitologii i ekologii miasta. Praktyk i popularyzator naukowej wiedzy. Od 1960 r. do przejścia na emeryturę związany z Muzeum i Instytutem Zoologii PAN (dawniej Inst. Zoologii PAN); w latach 1982-1991 z-ca d.s. naukowych dyrektora instytutu, 1991-2014 członek Rady Naukowej, 1995-2003 redaktor naczelny Acta Ornithologica, 1996-2002 kierownik Pracowni Ornitologicznej, od 2004 emeryt na prawach profesora współpracownika MiIZ.