Polskę czekają coraz większe problemy spowodowane suszą, ale nadal nie potrafimy skutecznie z tym walczyć, a podejmowane działania są dość chaotyczne. To wnioski, które można wysnuć z nowej analizy Najwyższej Izby Kontroli. Dlaczego jest źle?
Dane są bezlitosne: susza coraz częściej daje się we znaki polskim rolnikom. – Jeszcze niedawno występowała co pięć lat, w ostatnim czasie obejmowała znaczne obszary kraju już niemal co rok – czytamy w raporcie NIK. Izba przypomina susze z lat 2015, 2016, 2018, 2019 i 2020.
– Efektem niedoborów wody były straty w produkcji rolnej, a tym samym konieczna stała się pomoc państwa dla rolników – przypomina Izba. – W 2015 r. wyniosła około 500 mln zł, ale w 2018 r. już cztery razy więcej: nieco ponad 2 mld zł, a w 2019 r. niemal 1,9 mln zł.
Województwo lubelskie nie zalicza się, niestety, do regionów najmniej zagrożonych suszą. Najbezpieczniejsze pod tym względem jest woj. małopolskie, względny spokój ma też woj. podlaskie. Susza najczęściej nęka za to woj. wielkopolskie i kujawsko-pomorskie.
Zagrożenie rośnie
NIK alarmuje, że może być jeszcze gorzej.
– Na to, że problem będzie coraz większy, wskazują prognozy, według których nastąpi ciągły proces przesuszania się gleby i zwiększenie zagrożenia suszą – ostrzega Izba. – Problem ten może w największym stopniu dotknąć województwa wielkopolskiego, Kujaw oraz Polski zachodniej i centralnej. Prognozuje się wzrost strat w plonach w wyniku zagrożenia suszą rolniczą w dekadach następujących po 2020 r.
– Przewidywane zmiany klimatyczne i związany z nimi wzrost częstotliwości i intensywności susz spowodują wzrost zapotrzebowania na wodę do nawodnień w rolnictwie – zauważają autorzy raportu NIK.
Tu pojawia się kolejny problem. Gromadzimy za mało wody, która mogłaby się przydać do nawadniania upraw.
Możemy zbierać więcej
– Obecnie całkowita ilość zmagazynowanej wody w istniejących zbiornikach retencyjnych w Polsce wynosi ok. 4 mld m sześc. co stanowi tylko nieco ponad 6,5 proc. objętości średniorocznego odpływu rzecznego – czytamy w materiałach NIK, która zauważa, że moglibyśmy zatrzymywać o wiele więcej wody. – Warunki fizyczne i geograficzne Polski stwarzają natomiast możliwości retencjonowania 15 proc. średniorocznego odpływu.
Dlaczego nie gromadzimy więcej wody, skoro mamy takie możliwości? Według kontrolerów dotychczasowe działania nie były „ani konsekwentne, ani spójne”, bo „wciąż brakuje spójnej koncepcji”.
Papier wszystko przyjmie
– Dopiero na początku 2020 r., w obliczu zagrożenia kolejną suszą w rolnictwie, w Państwowym Gospodarstwie Wodnym Wody Polskie opracowano „Założenia do Programu kształtowania zasobów wodnych”, w których przewidziano zadania służące zwiększeniu retencji na obszarach wiejskich – zauważa Najwyższa Izba Kontroli.
Wspomniany przez Izbę dokument zakładał, że do końca 2022 r. zrealizowanych zostanie 148 zadań, w tym 55 inwestycji. Miały one przywrócić rowom melioracyjnym zdolność gromadzenia wody, bo obecnie służą głównie do jej odprowadzania. Na papierze była mowa o budowie, odbudowie bądź remoncie 644 urządzeń, co miałoby kosztować ok. 157 mln zł.
– Do dnia zakończenia kontroli NIK, żadne z tych zadań, poza przygotowaniem pod względem formalnoprawnym, nie zostało zrealizowane – stwierdza Izba.
Co jeszcze szwankuje
Kontrolerzy zwracają też uwagę na problemy z dotacjami dla rolników starających się na własną rękę zabezpieczyć przed suszą. Teoretycznie jedno gospodarstwo może dostać do 100 tys. zł na wykonanie ujęć wody, studni, zbiorników czy też urządzeń do magazynowania, odzyskiwania i rozprowadzania wody.
W ciągu 21 miesięcy, którym przyglądała się NIK, rolnicy złożyli niemal 1,5 tys. wniosków. – Rozpatrzono niemal 1100, ale zawarto tylko 67 umów – stwierdzają kontrolerzy. – Ponad tysiąc wniosków zostało odrzuconych. Głównymi przyczynami odmowy przyznania pomocy był m.in. brak dokumentacji budowlanej lub wodnoprawnej, decyzji dotyczących projektu robót geologicznych, decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach, czy błędnie sporządzone kosztorysy.
Z raportu NIK
– Największym konsumentem zasobów wody jest rolnictwo, które wykorzystuje około 70 proc. jej światowych zasobów, przemysł 20 proc., gospodarstwa domowe 10 proc. – przypomina Najwyższa Izba Kontroli. – Polska, mimo że jest położona w umiarkowanej strefie opadów, dysponuje bardzo niskimi zasobami wody na potrzeby produkcji rolnej. Są nie tylko nierównomiernie rozmieszczone na obszarze kraju, ale również nie w każdym roku są dostępne w optymalnym dla tej produkcji czasie i w wystarczającej ilości. Okresowo deficyty wody obejmują trzy czwarte powierzchni Polski, najczęściej i w największym stopniu tereny Wielkopolski, Mazowsza i Kujaw.