Przez kilka dni jeździł daewo tico, które nieświadomie ukradł mieszkance innej miejscowości spod szpitala w Bełchatowie - informuje portal tvn24.pl.
60-latek podbełchatowskiego Zelowa (łódzkie) wyszedł z bełchatowskiego szpitala, wyjął z kieszeni kluczyki, bez problemów wsiadł do zielonego tico i pojechał do domu. Po kilku dniach zapukała do niego policja. Mężczyzna mocno się zdziwił, gdy okazało się, że jest sprawcą kradzieży. W dniu, w którym wychodził ze szpitala, 25-letnia kobieta zgłosiła policji kradzież identycznego zielonego daewo ze szpitalnego parkingu.
60-latek nie wierzył w insynuacje policjantów i wraz z nimi pojechał do warsztatu, do którego oddał auto bo... stacyjka mu się zacinała. W warsztacie okazało się, że mechanik nie zdążył jeszcze wymienić "szwankującej” części, a po otwarciu bagażnika auta starszy pan stwierdził zdziwiony: O! Ktoś mi gaz założył.
Wtedy jednak dotarło do niego, że policjanci mają rację, a daewo nie jest jego własnością.
60-latek musiał się pofatygować z powrotem do Bełchatowa, gdzie na przyszpitalnym parkingu, zasypane śniegiem stało jego auto. Policjanci rozwiązali sprawę właśnie dzięki wizycie na miejscu "kradzieży”. Zaintrygował ich wpis w protokole zgłoszenia kradzieży, o stojącym dwa miejsca dalej podobnym zielonym tico. Widząc stojące i ewidentnie nieużywane od kilku dni, identyczne auto, jak to którego mieli szukać, postanowili skontaktować się z właścicielem. "Maluszki” daewo do swoich prawowitych właścicieli a stróże prawa "umorzyli postępowanie przed wszczęciem”.
Tw, tvn24.pl