Pan Ryszard po zakażeniu koronawirusem trafił do szpitala w Gorzowie, gdzie zmarł. Po śmierci 83-latka okazało się, że mężczyzna stracił portfel, a z jego konta zniknęły pieniądze. Jak do tego doszło, skoro na oddział zakaźny nikt nie może wejść?
83-letni pan Ryszard mieszkał w Domu Opieki Społecznej. Gdy w październiku wśród pensjonariuszy ośrodka wykryto ognisko koronawirusa, mężczyzna został ewakuowany do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim. Z powodu pandemii, rodzina mogła kontaktować się z nim wyłącznie telefonicznie. Pacjent zmarł, a tuż po jego śmierci okazało się, że ktoś pozbawił go oszczędności życia.
- Złodziej rozpoczął swój rajd 27 października. W dniu pogrzebu wuja. Od tego dnia, codziennie było kilka, lub kilkanaście transakcji. Konto wuja zostało całkowicie wyczyszczone – ubolewa Łukasz Pilarczyk, siostrzeniec zmarłego. I dodaje: - Ktoś urządził sobie, bez żadnych zahamowań Las Vegas. Życie na bogato, ile bankomat wytrzyma. Pojawiła się okazja, więc wykorzystał ją na całego.
Siostrzeniec pana Ryszarda skontaktował się z koleżanką wuja, która mieszkała z nim w DPS-ie. Oboje po ewakuacji trafili na ten sam oddział zakaźny. - Miał przy sobie portfel, kartę bankową. Chciał mi ją dać, ale powiedziałam mu, że nie jestem pewna czy przeżyję – potwierdza kobieta. - Może ktoś zauważył, że wuj ma przy sobie portfel? Może podsłuchał ich rozmowę z koleżanką? Myślę, że ktoś bardzo dobrze się przygotował, to nie był przypadek – przypuszcza pan Łukasz.
Kartka z PIN-em?
Z analizy wyciągu konta zmarłego wynika, że złodziej wybierał pieniądze z bankomatów na terenie Poznania i Lubonia. Robił też zakupy bezgotówkowe. Kupował drogi alkohol, sprzęt grający oraz luksusowe kosmetyki.
- Wuj w portfelu miał karteczkę z zapisanymi, wszystkimi ważnymi dla niego informacjami. Prawdopodobnie zapisany tam był także PIN do karty – przyznaje Pilarczyk.
Czy osoba, która wypłaciła pieniądze zdobyła PIN do karty w DPS-e czy już w szpitalu? Czy znała swoją ofiarę? Próbuje ustalić to rodzina i policja. Jedno jest jednak pewne - pan Ryszard w testamencie zaznaczył, że jego oszczędności mają trafić do jego siostry, czyli matki pana Łukasza.
- Nie mogę zdobyć informacji, co działo się z wujem za murami szpitala. Kto i gdzie przewoził go. Jestem odsyłany, zbywany. Trwa stan kompletnej bezradności – żali się krewny zmarłego.
Personel szpitala tłumaczy, że nic nie wie o ewentualnej kradzieży, a pan Ryszard nie chciał oddać rzeczy do depozytu. - Nie mogliśmy odebrać tych rzeczy pacjentowi. Jakakolwiek rozmowa na ten temat powodowała nerwowe reakcje pacjenta. Proszę nas zrozumieć. Nie byliśmy w stanie widzieć, słyszeć i upilnować wszystkiego - komentuje Olga Pazdan z Wielospecjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim.
Policja bezsilna
Złodziej przemieszczał się po wielu miastach. Policji udało się zabezpieczyć monitoring. Śledczy upublicznili nagranie licząc, że ktoś rozpozna widocznego na nagraniach mężczyznę.
- Głównie są to nagrania z punktów przemysłowych i handlowych. Wiemy, że osoba, która może mieć związek ze sprawą to mężczyzna. Ma około 170 cm wzrostu. Być może ktoś rozpozna go po charakterystycznym sposobie poruszania się - mówi st. sierż. Marta Mróz z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu.
Do kradzieży mogłoby w ogóle nie dojść, gdyby rodzina od razu po śmierci wujka została wpuszczona do DPS-u. Bliscy chcieli odebrać jego rzeczy oraz odszukać pozostawiony testament wraz ze wszystkimi upoważnieniami do kont bankowych.
- To były oszczędności całego życia wuja. Wielokrotnie wspominał, że w swoim pokoju w DPS-ie, w kopertach ma zapisane informacje, czego życzy sobie po śmierci – opowiada pan Łukasz. I dodaje: - W DPS-ie usłyszałem, że nie można wchodzić, że nie ma mowy o odzyskaniu tych rzeczy, bo takie są wymogi sanitarne w pandemii.
Dyrekcja DPS-u chciała, by sprawą zajął się sąd. Ten z kolei stwierdził, że to nie leży w jego gestii i odesłał rodzinę z powrotem do domu pomocy. Cała procedura trwała aż trzy tygodnie, w tym czasie złodziej zdążył wyczyścić konto pana Ryszarda praktycznie do zera.
- Cały ośrodek był zamknięty. Był po dezynfekcji, nikt z rodzin nie wchodzi do środka. Dysponujemy wyłącznie pokojem odwiedzin. Proszę nie zarzucać mi umożliwienia kradzieży, o której nie miałam pojęcia. Nie czuję się winna – stwierdza Wioletta Baziuk, dyrektor Domu Pomocy Społecznej dla Kombatantów w Zielonej Górze.
- Spotkaliśmy się z kompletnym niezrozumieniem. Chcemy uszanować wolę zmarłego członka naszej rodziny. Nikt nie przyszedł po żadne łupy, nikt nie chciał plądrować jego pokoju – mówi Łukasz Pilarczyk.
Złodziej nadal skutecznie się ukrywa, dlatego śledczy zwracają się po pomoc w poszukiwaniach. - Nie mieści się w głowie, zdolność do popełnienia takiej ordynarnej, obrzydliwej formy kradzieży. Żerowania jak hiena nad grobem zmarłej osoby. W jakim świecie żyjemy? – ubolewa pan Łukasz.