Rozmowa z profesorem Jerzym Strużyną, szefem Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej. Centrum ruszyło oficjalnie 17 sierpnia. To pierwsza tego typu placówka po tej stronie Wisły.Jej szef opowiada o pierwszych dniach działalności.
• Jaki był wasz pierwszy zabieg po ciężkim oparzeniu?
– Przywieziono helikopterem spod Warszawy ciężko oparzoną pacjentkę. Poszkodowana ma bardzo rozległe oparzenia skóry i dróg oddechowych, nadal przebywa u nas. Poza nią było kilku oparzonych nie tak dotkliwie, nie krytycznie, ale oparzenia kwalifikowały się do hospitalizacji.
• Kim są pierwszy pacjenci Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń?
– Głównie są mieszkańcami Łęcznej i okolic. Trafili po oparzeniach elektrycznych, wybuchu racy lub po oparzeniu wrzątkiem. Jeszcze nie wszyscy w kraju i regionie wiedzą, że oddział jest już otwarty.
• Nie brakuje pieniędzy na działalność?
– Tym zajmuje się dyrekcja. Jeśli chodzi o utrzymanie i leczenie oparzonych, to jest jeden z najdroższych oddziałów. Jest to ośrodek ważny dla całej Polski, nie tylko Lubelszczyzny.
• Jakie są największe atuty oddziału?
– Jeśli chodzi o sprzęt i możliwości, jest to jeden z przodujących oddziałów w kraju, obok Gliwic i Siemianowic. Mamy wielkie możliwości, bo oprócz oparzeń będziemy przyjmować pacjentów, którzy wymagają leczenia wad rozwojowych, ubytków i przekształceń pourazowych. Za miesiąc rusza oddział mikrochirurgii i chirurgii ręki. Tego typu leczenia na ziemiach wschodnich nie stosowano. Poza działalnością leczniczą jest to ośrodek, w którym kształcą się chirurdzy leczenia oparzeń i chirurgii plastycznej.
• Czy oddział jest już w pełni wyposażony?
– Zasadniczo tak. Jednak sprzęt jeszcze będziemy systematycznie dobierać, bo jego koszty są olbrzymie.