Jest wyjście z tej pułapki kupieckiej zachłanności? Oczywiście! Wystarczy skrócić drogę mięsa z chlewni czy obory na stół.
Ja w każdym razie pośrednikom już kabzy nie nabijam: z żoną ćwiartkę świni kupujemy prosto od chłopa (ostatecznie w hipermarkecie), peklujemy szynkę lub karczek, z gorszych kawałków robimy kiełbasę (w której wiemy co jest!), wędzimy, dusimy lub pieczemy. Jemy na ciepło i na zimno. Jemy mięso, a nie wodę z mięsem. Nie przepłacamy. I, nie chwaląc się, nasi goście twierdzą, że nasze wyroby, w porównaniu ze sklepowymi, smakują im tak, jak miód spadziowy przy miodzie sztucznym...