Trwa przygoda z nowojorskim wymiarem sprawiedliwości 59-letniego Leszka K. z Lublina, oskarżanego o podpalenie 2 maja br. kompleksu Greeinpoint Terminal Market na nabrzeżu East River dzielącej Brooklyn od Manhattanu. Takiego pożaru Nowy Jork nie widział od 11 września 2001 roku.
W ubiegły czwartek, przed sądem na Brooklynie, który jest terytorialnie właściwy dla miejsca zdarzenia, lublinianin, dowieziony z więzienia na Rikers Island, pojawił się ze swym adwokatem Samualem Getzem, z Legal Aide Association, organizacji "pro bono” broniącej osób, których nie stać na prawnika. Mecenas Getz wykazuje w tym niemałą determinację. Notabene, rodzina prawnika pochodzi z Polski, czego on nie ukrywa. Nie to jest jednak motywem jego zaangażowania, a przekonanie o niewinności lublinianina.
Na pierwszym spotkaniu stron, prokuratura podtrzymała swoje oskarżenie twierdząc, że ma zeznania świadków, którzy jakoby widzieli Leszka K. 30 kwietnia i 1 maja na Greenpoincie, a także w dniach 3 i 4 maja. Czyli: przed i po pożarze. Na pytanie sędziego, kim są ci świadkowie, padła odpowiedź, iż także bezdomnymi alkoholikami, ale podobno są też inni o lepszej reputacji i wiarygodności środowiskowej.
Albert Tomei zapytał, czy w takim razie prokuratura twierdzi, że biznesmen Zbigniew Sarna (co do którego reputacji nie ma wątpliwości) kłamie zeznając pod przysięgą, że Leszek K. był u niego w czasie pożaru. Padła odpowiedź, że prokuratura nie twierdzi, iż Sarna kłamie, ale jedynie, że... "może się mylić”. Dla porządku: Sarna zeznał policjantom, że lublinianin jadł u niego w dniu pożaru śniadanie i bez wątpienia go widział. Dopytywano na to biznesmena czy... ma rower, na którym Leszek K. ewentualnie mógłby pojechać na Greenpoint i wrócić (po podpaleniu magazynów).
Sędzia Tomei poprosił o odtworzenie zapisu wideo z przyznaniem się Leszka K., ale prokurator nim nie dysponował, więc przesunięto posiedzenie na piątek.
Tego dnia odtworzono 13-minutowy zapis. Polak czyta na nim z kartki tekst napisanego przyznania się. Niezbornie, bełkotliwie, często myląc się. Stwierdził, że ponieważ dostał ten tekst do przeczytania od przesłuchujących, to... przeczytał. Podtrzymuje natomiast, że go 2 maja br. w Nowym Jorku nie było, bo był u Sarny.
Samuel Getz wnioskował w takiej sytuacji o ustalenie przez sędziego formy kaucji, za którą Leszka K. zwolniono by do czasu ewentualnej rozprawy sądowej przed ławą przysięgłych. Albert Tomei zaznaczył, że jakkolwiek posiada wątpliwości co do winny Polaka, decyzji w sprawie wiarygodności dowodów (taśma) jeszcze nie podejmie, więc także nie ustali kaucji. Obrona może jednak wnieść o to 6 lipca br.
- Oczywiście to zrobimy - mówi Getz. Dodaje, że jego wątpliwości budzi fakt, że policja nie ujawniła nazwisk trzech posiadanych świadków pobytu Leszka K. na Greenpoincie. Będzie to jednak musiało nastąpić wcześniej czy później.
Do wczoraj strona amerykańska jeszcze nie powiadomiła polskiego konsulatu, że aresztowała Leszka K. Konsul Łukasiewicz twierdzi, że Amerykanie inaczej interpretują konwencję konsularną między Polską i USA. Ich zdaniem, obowiązek informowania spoczywa na nich jeżeli aresztują Polaka, który nie ma prawa stałego pobytu (zielonej karty). Jeśli ma, to sam powinien się zwrócić do policji o powiadomienie konsulatu. Nawet, gdyby jednak przyjąć taką interpretację, pozostaje pytanie o świadomość praw. Jeżeli przy zatrzymaniu Amerykanina mówi się mu, jakie ma prawa (co znamy m.in. z filmów), niewątpliwie powinno się to także mówić rezydentowi USA, obywatelowi innego kraju - twierdzi konsul.
Przede wszystkim chodzi o doprowadzenie do badań lekarskich. Polakowi potrzebne są okulary, ale także badanie psychologa - dodaje konsul.