Zaczęliśmy sprawdzać rozmaite informacje o działalności samego Kurczuka i osób z nim powiązanych. Napływały nowe sygnały. Niektóre wręcz sensacyjne. Wstrzymywaliśmy się z poinformowaniem prokuratury o niedopuszczalnej presji wywieranej przez byłego ministra sprawiedliwości na redakcję. Obawialiśmy się, że ujawnienie tego faktu utrudni weryfikację informacji, w jakich posiadanie weszliśmy.
Tymczasem zdarzyło się coś, co nie pozwalało już zwlekać. Nasza koleżanka, Katarzyna Pasieczna, zaczęła odbierać anonimowe listy i telefony, pełne inwektyw i gróźb. Można było wywnioskować, że ktoś ją obserwuje i wie o każdym jej ruchu.
O sprawie rozmawiałem z kilkoma prawnikami. Jednym z nich był Grzegorz Kurczuk. Doradził szybkie udanie się do prokuratury. Dodał, że najlepiej do Prokuratury Apelacyjnej i osobiście do jej szefa. Z kolei oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego doradzał kontakt z Prokuraturą Okręgową.
Ostatecznie okazało się, że po notatce, jaka wpłynęła od szefa ABW, Prokuratura Okręgowa sama wszczęła śledztwo. W czasie zeszłotygodniowego urlopu zostałem telefonicznie poproszony o złożenie zeznań. Tak, jak Katarzyna Pasieczna, zrobiłem to wczoraj.
Nie mam żadnych podstaw, by łączyć to, co usłyszałem od posła Kurczuka, z groźbami wobec mojej redakcyjnej koleżanki. Faktem jest jednak zbieżność w czasie obu wydarzeń. Faktem jest również, że Dziennik stał się niewygodny dla szefa lubelskiego SLD. Dla kogo jeszcze? Mam nadzieję, że wyjaśni to rzetelne prokuratorskie śledztwo.