(fot. Maciej Kaczanowski/archiwum)
Kiepsko wypadła kontrola na stoiskach mięsno-wędliniarskich: niemal połowa wędlin sprzedawanych luzem była źle oznakowana. Klienci nie mogli nawet sami sprawdzić, z czego wyprodukowano kiełbasę leżącą w chłodziarce. Zastrzeżenia budziła też jakość konserw
W całym województwie kontrolerzy odwiedzili 14 sklepów (w tym należące do sieci handlowych) oraz jedną hurtownię. – Wszystkie kontrole podjęto bez uprzedniego zawiadomienia przedsiębiorców o zamiarze ich wszczęcia – podkreśla w swym raporcie Inspekcja Handlowa. Badała mięso świeże, mielone, surowe wyroby mięsne oraz wędliny i konserwy. Wyniki? – Wskazują na znaczne pogorszenie jakości handlowej ocenianych przetworów mięsnych – podsumowuje inspekcja.
Najgorzej jest z wędlinami sprzedawanymi luzem. Bardzo często jedynym ich oznaczeniem jest wbita przez sklep tabliczka z nazwą i ceną. Tak być nie powinno. – Przepisy wymagają też podania wykazu składników oraz informacji o składnikach alergennych – tłumaczy Iwona Kamińska z Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Lublinie. – Wszystkie te informacje muszą być podane w taki sposób, żeby klient nie musiał o nie pytać.
W praktyce jest inaczej. Kontrolowane sklepy nie umieszczały w widocznym miejscu wymaganych informacji. Aż 46 proc. wędlin sprzedawanych luzem nie miało prawidłowych oznaczeń. Na pocieszenie można dodać, że wszystkie skontrolowane sklepy przechowywały towar we właściwej temperaturze, a przeterminowane produkty znaleziono tylko w jednym sklepie, w Janowie Lubelskim.
Na zakupach trzeba warto też pamiętać, że nie wszystko swojskie, co się tak nazywa. Inspektorzy zwrócili uwagę na paczkowany salceson, który został przez producenta nazwany „chłopskim”. Co w tym złego? Według inspektorów nazwa sugeruje klientowi, że sięga po produkt swojski, przygotowany według prostych receptur, w gospodarstwie rolnym.
– Wyrób nie może sugerować swoją nazwą innych cech jakości niż te, które rzeczywiście posiada – mówi nam Kamińska. W tym konkretnym przypadku nazwa nie pasowała do listy składników upstrzonej dodatkiem różnych „E”, których nie używa się w wiejskich gospodarstwach tylko w przemyśle. Wniosek? – Trzeba czytać etykiety.
Ale nawet wnikliwa lektura drobnych druczków nie pomaga, jeśli zawartość nie zgadza się z tym, co obiecuje etykieta. W ten sposób zafałszowana była co czwarta konserwa, po którą sięgnęli kontrolerzy. W hipermarkecie w Zamościu znaleziono dwa rodzaje konserw zawierających więcej tłuszczu niż podawała ich etykieta. Z kolei na półce jednego ze sklepów mięsnych w Białej Podlaskiej oraz w sklepie firmowym w Chełmie odkryto gulasz, który zawierał o połowę więcej soli niż deklarował producent.