W oborze Marcina P. z Kłodnicy Górnej (gm. Borzechów) odkryto siedem martwych krów i dwie żywe, skrajnie wyczerpane.
Przerażającego odkrycia dokonał Zdzisław Małysz, komendant Straży dla Zwierząt w Lublinie, do którego napisali mieszkańcy Kłodnicy.
- To, co zobaczyliśmy było straszne - mówi. - O te zwierzęta nikt nie dbał od bardzo wielu dni.
Komendant wezwał weterynarza i policję. Według lekarza zwierzęta padły z niedożywienia i braku wody do picia. - Stopień wychudzenia zwierząt wskazywał, że nie były karmione od dłuższego czasu - mówi Witold Laskowski z lubelskiej policji.
Gdy na miejsce przyjechali funkcjonariusze, właściciela gospodarstwa Marcina P. nie było. Zjawił się po kilku godzinach. Był pijany. Został zatrzymany. Jego sąsiedzi nie są zbyt rozmowni, zaręczają, że nie wiedzieli, co się działo w tym gospodarstwie.
- Przecież nikt nie chodził i nie zaglądał mu do obory - podkreśla jeden z dalszych członków rodziny Marcina P.
Okoliczni mieszkańcy podejrzewają, że właściciel stada miał kłopoty w spłacaniu kredytów.
- Słyszałem, że miał finansowe problemy. Ostatnio chyba sprzedali ziemię, żeby mieć na spłaty długów. Ale przecież pożywienia dla zwierząt nie brakowało. Na polu ma kilkanaście balot z sianem i dużo zboża w domu - dodaje mieszkaniec Kłodnicy.
Dzisiaj padłe zwierzęta leżały jeszcze w oborze. Mają być zabrane do utylizacji. Żywe trafiły do lecznicy. Być może uda się je uratować. - Nie wiedzieliśmy nic o tym, co tam się dzieje - mówi Zenon Madzelan, wójt Gminy Borzechów. - Gmina przecież nie ma obowiązku sprawdzać jak są chowane zwierzęta. Ale wiele mogli zobaczyć sąsiedzi, jeżeliby tylko tego chcieli. Przecież te krowy nie były karmione i pojone od ponad trzech tygodni. Drań powinien dostać solidny wyrok.
Marcin P. usłyszał w prokuraturze zarzut znęcania się nad zwierzętami. Grozi mu do 2 lat więzienia. Na przesłuchaniu tłumaczył, że zwierzęta padły, bo były chore.