Jeśli uda się odnaleźć biologicznego ojca Jasia i okaże się, że jest on Polakiem, to malec ma szansę na pozostanie w naszym kraju
Zagranicznych.
- Ale my nie mamy już kontaktu z biologiczną matką dziecka. Zmieniła adres. Dlatego szanse na odnalezienie ojca są nikłe - tłumaczy Barbara Paczos, dyrektor Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Lublinie. I dodaje, że ośrodek szuka dla Jasia nowej rodziny zastępczej.
Historią Jasia opisywaliśmy wielokrotnie. Chłopczyk urodził się w kwietniu ubiegłego roku. Cierpi na nieuleczalną chorobę genetyczną - mukowiscydozę. Matka Białorusinka zostawiła go tuż po narodzinach i zrzekła się do niego praw. Dzieciak przez pół roku przebywał w szpitalu w Poniatowej, bo żaden inny nie zgodził się go przyjąć. W końcu trafił do rodziny zastępczej w Gdyni. Teraz jednak przypomniała sobie o nim strona białoruska i nakazała jego wydanie. Chcą zabrać Jasia do domu dziecka. To - według specjalistów - byłby wyrok na ciężko chore dziecko.
Sprawę komplikuje jeszcze fakt, że zastępcza mama Jasia, tuż po zabraniu go do Gdyni, zrezygnowała z opieki nad malcem. I właśnie to chce wykorzystać teraz strona białoruska.
- Mam nadzieję, że ojciec chłopczyka sam zgłosi się do ośrodka adopcyjnego. Może zmięknie mu serce, gdy dowie się, jaki los czeka jego syna. To jedyna nadzieja dla Jasia - mówi anonimowo osoba z otoczenia chłopca.
(mm)