Trzymiesięczne odprawy dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast to za mało - uważa Związek Powiatów Polskich. I domaga się zmiany przepisów.
Jednocześnie, co najbardziej oburza tracących stanowiska samorządowców, przez rok nie mogą pracować w firmach, wobec których podejmowali decyzje. Dotyczy to nawet takich przypadków, jak rejestracja pojazdów czy wycięcie drzewa. I to niezależnie od tego, czy decyzja była pozytywna, czy odmowna.
- To absurd, bo wójtowie i burmistrzowie mają dziesiątki, jak nie setki kompetencji. Dla wielu osób to praktycznie banicja - przekonuje Zenon Rodzik, wiceprezes zarządu Związku Powiatów Polskich i zarazem starosta powiatu opolskiego na Lubelszczyźnie.
- Te przepisy są niczym nieuzasadnione. Stawiają nas w sytuacji osób wyrzuconych poza społeczeństwo. Dobrze, gdyby to zostało bardziej precyzyjnie uregulowane. Można myśleć o wprowadzaniu tego typu ograniczeń, ale w uzasadnionych przypadkach - komentuje Grzegorz Teresiński, który już trzecią kadencję z rzędu pełni funkcję wójta gminy Wilków.
Związek Powiatów Polskich domaga się zmiany przepisów.
- Żaden rozsądny pracodawca nie będzie oczekiwał wielu miesięcy na decyzję w sprawie możliwości zatrudnienia kandydata do pracy. A odprawa przewidziana w ustawie o pracownikach samorządowych nie stanowi adekwatnej rekompensaty z tytułu ograniczenia możliwości podjęcia zatrudnienia - czytamy w stanowisku ZPP.
Tę kwestię poruszyli także przedstawiciele Związku Miast Polskich. W swoim stanowisku przesłanym do Kancelarii Premiera apelowali o zabezpieczenie socjalne dla wójtów, burmistrzów i prezydentów, argumentując, że "problem ten jest rozwiązany w wielu demokratycznych krajach”.
Z najdalej idącą propozycją wyszedł były burmistrz Słubic. Ryszard Bodziacki proponuje przyjąć wzór niemiecki. - Tam po dwóch kadencjach ma się dożywotnią pensję - mówił "Gazecie Lubuskiej”.