Najpierw msza w archikatedrze, potem wspólny przemarsz na ul. Ogrodową. Tam akademia na sali gimnastycznej i towarzyskie spotkania w klasach. W sobotę Zamoy obchodził swoje 100 urodziny.
Niestety, z deklaracji o "otwarciu szkoły do późnych godzin nocnych" czy tego, że "nikt nikogo ze szkoły wyganiał nie będzie" dyrekcja się nie wywiązała.
Już przed godz. 19 absolwencji byli wypraszani z sal, a przed godz. 20 wejście do szkoły praktycznie było już niemożliwe. Mimo że na górnej sali ginastycznej zabawa trwała w najlepsze. Dlaczego?
- To nowe zarządzenie pani dyrektor. Ze względu na fakt, że niektórzy wnosili do szkoły alkohol - informował człowiek pilnujący drzwi wejściowych.
W efekcie, ci którzy wybierali się do swojego liceum wieczorem, już do szkoły nie weszli.
- Właśnie wychodziłem z domu, ok. godz. 19.20, gdy dostałem SMS-a, że już nie ma sensu jechać do szkoły, bo właśnie wszystkich wyrzucają - opowiada jeden z absolwentów, dziś lekarz. - Dobrze, że ktoś z klasy pomyślał o rezerwacji stolika w restauracji. A na ten dzień to wcale nie było łatwe.
- Takich sytuacji nigdy dotąd nie było. Ani na 80. ani na 90. leciu szkoły. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy w klasach do oporu - komentuje inny absolwent. - To bardzo nie w porządku w stosunku do wszystkich, którzy chcieli sobie przypomnieć swoje dawne czasy. Bo żeby pójść ze znajomymi do knajpy wcale nie potrzebuję wielkiego zjazdu absolwentów. Wielka szkoda, że pani dyrektor tego nie rozumie. Może dlatego, że skończyła Staszica, a nie naszego Zamoya?