– Przed wojną nauczyciel to był ktoś. Teraz naszego zawodu się nie szanuje, ale i co się dziwić skoro rząd nas nie szanuje? – mówi nauczycielka chemii z jednego z lubelskich ogólniaków. W Dniu Edukacji Narodowej przed kancelarią premiera protestowali nauczyciele z całej Polski.
Z Lubelszczyzny do stolicy pojechało ponad 300 przedstawicieli Związku Nauczycielstwa Polskiego oraz regionalnej NSZZ Solidarność.
– Nie możemy świętować, kiedy warunki naszego życia są coraz gorsze. Nasze pensje od lat nie rosną, a żywność, utrzymanie, media są coraz droższe. Nie możemy dłużej siedzieć cicho. Pora podnieść głowy i walczyć o swoje prawa – krzyczy pani Marta, nauczycielka matematyki z Biłgoraja z blisko 20-letnim stażem pracy.
W huku trąbek, bębnów i gwizdków słów niemal nie słychać. Hałas z każdą chwilą staje się coraz większy, bo wokół manifestujących krążą młodzi mężczyźni sprzedający ze sklepowych wózków wuwuzele.
– Jak interes? – pytam jednego z nich.
– Nie bardzo – przyznaje. – Może ze 20 poszło. To niewiele. Interes jest znacznie lepszy, jak przyjeżdżają górnicy. Wtedy kupują wszyscy. Na strajkach nauczycielek i pielęgniarek nie można zarobić. To głównie kobiety, one nie lubią hałasu. Zresztą szkoda im wydać 10 zł. A faceci to gadżeciarze.
Protestujący nauczyciele domagają się zwiększenia nakładów na edukację, wzrostu wynagrodzeń i zaniechania przekazywania szkół stowarzyszeniom i osobom prywatnych. Apelują też by nie łamać ich przywilejów zapisanych karcie nauczyciela.
– Do roboty! – przekrzykuje manifestantów starszy mężczyzna próbujący przecisnąć się między nimi. – Wolne bez przerwy mają. Nic nie robią i jeszcze kokosy zarabiać by chcieli. Ruch tylko w mieście wstrzymują. Do roboty! Do domu!
Daria, nauczycielka nauczania początkowego stawiająca w zawodzie pierwsze kroki, ciągnie mnie za ramię i pokazuje brodą mężczyznę. – Przyjechaliśmy tu też dla takich ludzi jak on. Chcemy pokazać wszystkim Polakom, że nie jest prawdziwy obraz o nas, jaki lansują media. Kiedy wybierałam studia liczyłam na to, że będę miała dwa miesiące wakacji, ferie i mnóstwo innych wolnych dni. Okazuje się, że to nieprawda. Nauczyciele pracują nawet więcej niż przedstawiciele innych etatowych zawodów – przekonuje.
Belfrowie z Lublina powołują się na wyniki badań, z których wynika, że tygodniowo pracują 46 godzin. Wszystko dlatego, że prowadzą zajęcia pozalekcyjne, sprawdzają prace domowe, przygotowują klasówki, piszą scenariuszelekcji, przygotowują pomoce naukowe. Na te zajęcia schodzi im także spora część wakacji i ferii.
– Kiedyś, przed wojną nauczyciel to był ktoś. Teraz naszego zawodu się nie szanuje, ale i co się dziwić skoro rząd nas nie szanuje dając nam takie małe zarobki – denerwuje się pani Bożena, nauczycielka chemii w jednym z lubelskich ogólniaków. – Lekarze mogą dorabiać po godzinach. My nie. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet korepetycji nie ma siły człowiek prowadzić. Zresztą jak to zrobić, skoro głos mamy zdarty? Nikogo to nie obchodzi.
Do manifestujących nauczycieli wyszła minister edukacji narodowej. Protestujący nie chcieli z nią jednak rozmawiać. Czekali na premier Ewę Kopacz. Ta jednak się nie pokazała.