Był znanym białostockim adwokatem. Kilka miesięcy temu brutalnie pobił, a później udusił swoją aplikantkę. Tak twierdzi prokurator. Teraz sprawa trafiła do Lublina.
Prokurator: Nic nie powiem
Młoda i piękna aplikantka, 31-letnia Marta K., została zamordowana. Zwłoki leżały na łóżku w jej mieszkaniu, w jednym z bloków przy ulicy Starobojarskiej w Białymstoku. Był z nią adwokat Maciej T. To on najpierw zadzwonił do zaprzyjaźnionego lekarza, a później na 112 z informacją, że kobieta nie żyje. Mecenas był wtedy pijany, miał blisko dwa promile alkoholu w organizmie. Trafił do aresztu, gdzie przebywa do dzisiaj.
Kilka tygodni po tragedii biegli – w wyniku sekcji zwłok – stwierdzili, że aplikantka została uduszona, a wcześniej dotkliwie pobita. Na jej ciele stwierdzono liczne siniaki i zadrapania. Kobieta miała także obrażenia wewnętrzne.
Prokuratura nabrała wody w usta. Nie chce ujawniać żadnych ustaleń ze śledztwa.
– Z uwagi na charakter sprawy nic nie możemy powiedzieć – mówi Ryszard Tomkiewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Suwałkach, która prowadziła śledztwo.
Nie zdążyła...
Śledczy zapowiadają, że będą występowali o utajnienie procesu. Powołują się przy tym na dobro osób pokrzywdzonych, czyli rodziców Marty. Ci także omijają dziennikarzy wielkim łukiem. Milczenia nie wytrzymują jednak znajomi Marty.
– To była świetna, pełna energii dziewczyna – opowiadają. – Miała wiele planów, chciała zmienić swoje życie. Nie zdążyła.
Marta mieszkała w Białymstoku, kilka przecznic od swoich rodziców. Pochodziła z urzędniczej rodziny. Była jednym z dwojga dzieci państwa K. Skończyła prawo i podjęła pracę w warszawskiej firmie farmaceutycznej. Robiła za akwizytora. Pośredniczyła w sprzedaży sprzętu medycznego. Sumienna i ceniona przez swoich przełożonych. Miała wielu przyjaciół.
– Wesoła, uczynna – opowiada jedna z koleżanek. – Miała dobre serce. Pomagała ludziom i zwierzętom.
Trzy lata temu Marta postanowiła zrobić aplikację radcowską. Trafiła do spółki adwokackiej, do której należał także Maciej T. – młody, ale znany w Białymstoku prawnik. Znany przede wszystkim dlatego, że pochodzi z prawniczej rodziny. Jego wuj jest sędzią, a żona wuja pracowała w białostockiej "apelacji”.
Chory związek
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Marta rozstała się ze swoim chłopakiem. – Strasznie to przeżywała – twierdzą jej znajomi.
Wtedy w roli pocieszyciela miał wystąpić Maciej T. Na swoim koncie miał nieudane małżeństwo. Mieszkał z konkubiną. Wspólnie wychowywali jej kilkumiesięczne wówczas dziecko. Taki układ Marcie nie odpowiadał. Domagała się od mecenasa, by zdecydował, z którą chce układać sobie życie. Podobno obiecywał aplikantce, że właśnie z nią.
– To był chory związek – uważają nasi rozmówcy. – Adwokat lubił się bawić, nie stronił od alkoholu. A przy tym był chorobliwie zazdrosny.
Śledził swoją aplikantkę, i to nie tylko w Białymstoku. Zdarzało mu się jechać za kobietą nawet kilkadziesiąt kilometrów. Urządzał jej karczemne awantury, szantażował, że jeśli go porzuci, będzie spalona w prawniczym środowisku. A to oznaczało, że z aplikacją może się pożegnać. – Tego obawiała się najbardziej – mówią koledzy aplikantki.
Zdarzało się, że Maciej T. nawet w późnych godzinach dobijał się do mieszkania Marty. Otwierała drzwi, by uniknąć wstydu przed sąsiadami.
Pobił i "ścisnął za szyję”
Rok temu adwokat miał zadeklarować aplikantce, że uporządkuje swoje życie. Że weźmie z nią ślub. Podobne obietnice złożył w Nowy Rok, podczas uroczystej kolacji u przyszłych teściów. Nie stronił wówczas od alkoholu. Wypił większość przyniesionej przez siebie whisky. Dobrze się bawił: opowiadał dowcipy, śpiewał, próbował nawet tańczyć.
Późnym wieczorem Marta wróciła do swojego mieszkania. Wraz z nią przyszedł adwokat. Prawdopodobnie doszło do sprzeczki. Z jakiego powodu? – Marta domyślała się, że Maciej T. ją oszukuje – twierdzą znajomi kobiety. – No bo jak można jednej obiecywać małżeństwo, a z drugą mieszkać?
Co wydarzyło się w mieszkaniu przy ulicy Starobojarskiej, można tylko przypuszczać. Adwokat twierdzi, że do tragedii doszło podczas uprawiania seksu. Po prostu zbyt mocno ścisnął kobietę za szyję. Jej podbitego oka, sińców na całym ciele i setek zadrapań nie tłumaczy wcale. Zasłania się niepamięcią.
Z kręgów zbliżonych do policji dowiedzieliśmy się, że mogło dojść do awantury i bójki. Kobieta broniła się. Stąd też mogą pochodzić zadrapania na ciele Macieja T.
O której godzinie Marta zginęła, nie wiadomo. Biegli określają, że najpóźniej o pierwszej nad ranem. Maciej T. wezwał pogotowie kilkadziesiąt minut później. Co robił w tym czasie? Podobno w mieszkaniu było mnóstwo plam krwi.
Proces w Lublinie
Taką decyzję podjął kilka dni temu Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Wcześniej trafiły tam oświadczenia wszystkich sędziów z Sądu Okręgowego w Białymstoku, gdzie został skierowany akt oskarżenia.
Sędziowie wyłączyli się od rozpoznawania sprawy oskarżonego prawnika. – W swoich oświadczeniach sędziowie powołali się na to, że znają Macieja T. jako osobę, która wykonywała w okręgu białostockim zawód radcy prawnego, a także na to, że jego krewny jest sędzią Sądu Okręgowego – tłumaczy sędzia Janusz Sulima z Sądu Okręgowego w Białymstoku.