– Nie czujemy się bezpiecznie – skarżą się mieszkańcy bloku przy ul. Lubartowskiej w Lublinie. Twierdzą, że przychodnia naraża ich na zakażenie koronawirusem. Spółdzielnia na pomoc wzywa sanepid, a lekarze policję.
Chodzi o blok przy ul. Lubartowskiej 64. Na parterze i pierwszym piętrze budynku działa przychodnia. Osoby, które przychodzą na szczepienia przeciwko Covid-19, wchodzą innym wejściem niż pozostali pacjenci. Ale żeby dostać się na pierwsze piętro, korzystają z tej samej klatki schodowej, co mieszkańcy bloku.
– A teraz korzystają z niej osoby z całego Lublina. A przecież nie wiemy czy faktycznie wszyscy, którzy przychodzą na szczepienie, są zdrowi. Przed wejściem nikt ich nie bada. Poza tym przy okazji mogą wejść inne osoby, nikt tego nie sprawdza – irytuje się jeden z mieszkańców. – A jeśli komuś coś się stanie, coś komuś zginie, to kto za to odpowie? Nie czujemy się bezpiecznie.
Mieszkańcy twierdzą też, że przez krążących po klatce pacjentów, ograniczony jest dostęp do podjazdu dla niepełnosprawnej mieszkanki bloku. Dlaczego przychodnia uruchomiła dodatkowe wejście?
– Chodzi o to, żeby oddzielić zdrowych zgłaszających się na szczepienia i przyjmowanych na pierwszym piętrze, od chorych, którzy korzystają z głównego wejścia i są przyjmowani na parterze – tłumaczy Anna Dzioba, lekarz rodzinny i współwłaścicielka NZOZ Praktyka Lekarza Rodzinnego „Życie”.
Dodaje, że ci, którzy zgłaszają się na szczepienia, są zapisani na konkretną godzinę, a dzień wcześniej przychodnia wstępnie weryfikuje ich stan zdrowia przez telefon. – Faktycznie, żeby dostać się na pierwsze piętro muszą przejść klatką schodową, z której korzystają też mieszkańcy. Jest to jednak mniejsze ryzyko, niż np. spotkanie przypadkowego kuriera czy dostawcy. Oskarżenia o zagrożenie epidemiologiczne są więc kompletnie nieuzasadnione – podkreśla lekarka.
Mieszkańców popiera spółdzielnia. Jej prezes twierdzi, że „zdarzyło się, że na klatce było mnóstwo pacjentów i doszło do przepychanek”.
– Pacjenci zareagowali porywczo na mieszkańców, więc ci zrobili to samo. Nie widziałem tego osobiście, znam to z relacji. Skierowaliśmy w czwartek pismo do sanepidu, żeby rozstrzygnął tę sprawę – mówi Wojciech Bartłomiejczyk, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Spółdzielca”.
Przychodnia zaprzecza.
– Na klatce nigdy nie było tłoku, bo przez trzy dni jest szczepionych 30 pacjentów. Raz zdarzyło się, że mieliśmy jednorazowo cztery osoby, ale żadna z nich nie stała na klatce schodowej. Wszyscy weszli do pomieszczenia przychodni – tłumaczy Anna Dzioba.
Przyznaje, że z powodu agresywnego zachowania mieszkańców zawiadomiła policję. – Mamy świadomość, że to nie jest łatwa dzielnica, pracujemy tu od 20 lat. Nie reagowałyśmy, kiedy padały obraźliwe komentarze pod naszym adresem. Zdarzyło się jednak, że mieszkańcy byli agresywni w stosunku do jednego z naszych pacjentów, seniora. Krzyczeli na niego, a potem nie pozwolili mu wejść do przychodni. Obawiamy się, że to może się powtórzyć. Prezes spółdzielni nie chce wziąć tych argumentów pod uwagę.
Przychodnia tłumaczy, dlaczego nie zgadza się na uruchomienie innego wejścia na szczepienia. Takie rozwiązanie proponował prezes spółdzielni.
– Jest tam nasz pokój socjalny i kartoteki. Wykluczają to także kwestie epidemiologiczne. Wówczas krzyżowałyby się drogi chorych i zdrowych pacjentów – wyjaśnia lekarka. Zaznacza też, że właścicielem lokali, w których mieści się przychodnia, jest prywatna firma, a nie spółdzielnia.